Potrzeba stworzenia Galerii Art Brut zainspirowana została twórczością i życiem Dominiki Mendel – 31-letniej kobiety autystycznej, mieszkanki Lublina, która od wczesnego dzieciństwa komunikowała i kontaktowała się z otoczeniem za pomocą precyzyjnych i pełnych wyobraźni miniaturowych rysunków, a potem, kiedy dorosła, wielowymiarowych obrazów. Motorem dla jej twórczości była i jest pierwotna i nieodparta potrzeba tworzenia, wynikająca z życiowej sytuacji artystki, oraz nieodpartej potrzeby serca .
Najważniejszym założeniem Galerii Art Brut w Lublinie jest przesłanie: jeżeli stanu niepełnosprawności nie będziemy stygmatyzować to pojawiająca się nieoczekiwanie w obrębie tego stanu sztuka przyniesie wolność oraz niezależność osobistą i społeczną ludziom często wykluczonym z życia z powodu swojej inności .
Wiadomo, że poszukiwanie znaczenia i sensu swojego istnienia jest fundamentalną potrzebą ludzką, ważniejszą niż poszukiwanie przyjemności lub władzy. Stąd – obserwowana często frustracja osób niepełnosprawnych – wyrażana w różny sposób, w różnych okolicznościach jak też w różnym natężeniu. Definiować ją trzeba jako ukryty głód poznania i głód sensu życia przez wykluczonych/innych. Jeżeli zaspokajanie takiego stanu odbywa się poprzez czy dzięki sztuce a nie daje zamknąć się w żadnych ramach to zwracana jest wtedy utracona wolność człowiekowi, a kontakt z publicznością zapewnia podziw i aplauz, bez których żaden artysta nie może żyć.
Oni nie szukają swego rysu, swojej kreski. Oni znajdują ją od razu – mówi profesor Aleksander Jackowski, od 1956 roku propagator sztuki naiwnej w Polsce. Nurt art-brut nie jest sztuką profesjonalną, dlatego nie podlega modom, nie tworzy „szkół”, nie ma swoich akademii. Są jedynie dzieła i ich twórcy – skoncentrowaniu tylko na tworzeniu, ponieważ tego chcą i potrafią. Oni wypowiadają się w języku sztuki. Dlatego wiele galerii w Polsce takich jak: Galeria „Tak” w Poznaniu, Galeria „OTO JA” w Płocku, Galeria „Apteka sztuki” w Warszawie, Galeria „Pod Sukniami” w Szczecinie, Galeria Art Brut we Wrocławiu, Galeria d’art Naif w Krakowie oraz Galeria Art Brut w Lublinie pomagają im w zaistnieniu w świecie rtystycznym.
Podjęcie realizacji projektu Galeria ArtBrut przez Urząd Miasta Lublin i Centrum Kultury w Lublinie oraz Fundację Teatroterapia Lubelska jest jednym z procesów promowania współpracy organizacji pozarządowych i jednostek samorządu terytorialnego, świata nauki i kultury jako nowej i skutecznej formy ograniczania i wykluczenia bierności środowiska osób niepełnosprawnych – mieszkańców Lublina. Zorganizowanie Galerii Art Brut powinno spotkać się z zainteresowaniem zarówno samych niepełnosprawnych twórców jak i instytucji kultury i sztuki oraz uczelni artystycznych i pedagogiczno-psychologicznych w Lublinie.
Zmagając się ze stanem niepełnosprawności przeżywają wtórną niemoc: ich ekspresja twórcza traktowana bardziej w kategoriach osiągnięć terapeutycznych niż talentu i pasji prowadzi do ograniczania wolności człowieka. Mimo, że nie sposób przecenić wagi działań rehabilitacyjnych dla rozwoju człowieka niepełnosprawnego to należy zaprzestać podziału na sztukę osób pełno i niepełnosprawnych, ponieważ jedynym i najlepszym kryterium sztuki jest to, czy ona jest dobra czy nie. Niepełnosprawność jest tu jednym z aspektów życia, często przerastającym tzw. normalność. Prezentowana w Galerii twórczość amatorska z kręgu malarstwa i rzeźby naiwnej art brut pozwoli odkrywać nowych i oryginalnych twórców, znajdujących się poza głównymi, uznanymi kierunkami sztuki jak też peryferiach oficjalnych konwencji i stylów. Nie jest ona znana, właściwie doceniana, różna od sztuki tradycyjnej i – mimo, że reprezentuje wysoki poziom – nie udostępniana szerokiej publiczności. Obrazy krążą w środowisku przypisanym do terapii/rehabilitacji a artyści muszą walczyć, żeby móc robić to, co kochają tworząc w zaciszu domowym lub placówkach opiekuńczych. Zainteresowanie G.A.B. koncentrować się będzie na wszelkich formach sztuki tworzonej nieprofesjonalnie i spontanicznie przede wszystkim przez osoby upośledzone umysłowo, osoby dotknięte chorobą psychiczną, osoby z autyzmem i Zespołem Aspergera oraz szeroko rozumianych prymitywistów jako twórców bez wykształcenia artystycznego, nie wykształconych wizjonerów z tzw. marginesu społecznego. Szczególnie dotyczyć to będzie twórców z Lublina i okolic, ale również – w szczególnych przypadkach – z kraju i zagranicy.
W lubelskiej Galerii Art Brut gości kolejna wystawa, która odwołuje się do tematu wiodącego w tym roku: ,,Pomiędzy religią a seksualnością”.
Tym razem artystka, Urszula Bydlińska, wpisując się w myśl przewodnią wystawy, prezentuje cykl Madonn karmiących pt.: ,,Alama Mater”.
Wszystkie prace są wykonane techniką olejną na płótnie, są średnich rozmiarów (60 x 50 cm.) i co ciekawe i wymowne, przedstawienia Matki Bożej zostały namalowane przy użyciu skrajnych barw czarnej i białej. Ten ascetyczny obraz kobiety, Matki, być może Polki zapewne nawiązuje do okresu brzemienności kobiety wybranej przez Boga, Jej losu, odtrącenia także tułaczki, Matki cierpiącej pod krzyżem, ale też na pewno odwołuje się do ludzkiego, kobiecego cierpienia, problemów zarówno w czasach przeszłych jak i współczesnych.
Artystaka Urszula Bydlińska świadomie wybiera najwyrazistszy, najpiękniejszy w religii katolickiej symbol kobiety, Matki żywicielki. Przedstawianą w malarstwie od czasów VI w. a może i wcześniej, której historię zna (prawie) każdy, ale też odwołuje się do naszej wiedzy i wiary, chce za pomocą wyższego, duchowego uniesienia wznieść się do tego co? i jak? dzisiaj pojmujemy, z jakimi borykamy się problemami?, czy są one dla nas kobiet powodem do utoższmiania się z siłą wyższą, duchową? A może to proza życia?
Urszula Bydlińska jako artystka, świadoma jest tego, że Matka Boska Karmiąca (Alma Mater) przedstawiana była w historii malarstwa o dawien dawna, bardzo często, wizerunek świętej przenosili na płótno także wielcy mistrzowie: Leonardo da Vinci, Michał Anioł, Andrea Solario i wielu innych... jednak artystka wcale nie myśli o naśladowaniu uderzenia pędzla, konkurowaniu z wizerunkami już istniejącymi. Korzysta z oblicza i przedstawienia pojawiającego się w sztuce ludowej, jednak nadaje mu nowy, współczesny wymiar. Kobieta z nagą, odsłoniętą piersią karmiąca Jezusa to tylko pretekst do refleksji.
Aspiracją i zamysłem Bydlińskiej było stworzyć cykl, który stałby się kontemplacją zarówno nad cielesnością Matki Boskiej? Kobiety? na przestrzeni wieków, jak też jej współczesną afirmacją.
Artystka np. zadaje pytanie, które już wywołało publiczną dyskusję, i która wywołuje skrajne reakcje: ,,Czy etycznym, moralnie poprawnym, tudzież po ludzku ,,przyzwoitym” jest by kobiety mogły karmić dziecko piersią w miejscach publicznych (autobusach, restauracjach, kościołach etc.). Czy dawniej w czasach Chrystusowych także poddawano dyskusji publiczne karmienie dzieci?”.
Urszula Bydlińska poprzez swoje malarstwo wznosi hołd kobietom, pragnie by tak, jak w religii katolickiej, kobieta była otoczona czcią jak Bogarodzica; bo ,,czy można w Niej dostrzec ,,cielesność” w rozumieniu pociągającej kobiety?” Odpowiedzią malarską na to pytanie jest czarno biała, okrojona, powściągliwa, stłumiona kolorystyka prac Bydlińskiej. Artystka nie stosując feeri barw wzmacnia swoją opinię , że odkrycie cielesności w małym skrawku nagości jest absolutnym tego zaprzeczeniem. Jest aktem bardzo naturalnym, jest aktem macieżyństwa. Jest jak czerń i biel, prawda i fałsz i budzi skrajne emocje.
Bydlińska poprzez swój wkład plastyczny, wyraża i manifestuje swoje poglądy jak i zdanie wielu kobiet – matek. Śmiało, choć w sposób finezyjny i dyskretny, wrażliwy zabiera głos w toczącej się polemice społecznej na tematy ważne i aktualne. Jest artystką rozmyślną, która poza przedstawieniem piękna, boskości, kobiety młodej dającej pokarm nowemu życiu spekuluje i prowokuje, nadaje wyższy wymiar swoim pracom, i nie pozostawia odbiorcy swoich prac obojętnym.
Rysownik, malarz i grafik - samouk w tych dziedzinach. Przygoda ze sztuką rozpoczęła się u Piotra ok. 4 roku życia, gdzie po podróży pociągiem z Warszawy zaczął rysować zaobserwowane obiekty. Podróże odbywały się nieprzerwanie 9 lat. W tym czasie Piotr jeździł do Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, gdzie zdiagnozowano u niego autyzm wczesnodziecięcy. Od małego rysował nieprzeciętnie, wykazywał umiejętności realistycznego odzwierciedlania przedmiotów. Drożdżak urodził się 15 lipca 1987 roku w Gozdowie (woj. lubelskie, powiat hrubieszowski) podczas wspomnianych podróży Piotr poznawał: ruch, drogę, pojazdy, dworce, ludzi itd., interesowało go wszystko - jak wspomina Pani Teresa - mama Piotra. Wyjątkowo angażowały go pociągi, które potrafił po podróży rysować godzinami, do dnia dzisiejszego jest to ulubiony temat artysty. Wystawa „Kolej na Piotra” jest zaprezentowaniem części dorobku artystycznego artysty. Prezentowane prace powstały na przestrzeni kilku ostatnich lat, krążą wokół tematyki kolei, pociągów. Po dłuższej przerwie Piotr intuicyjnie powrócił do tego co okazuje się dla Niego szczególnie ważne. W drugiej odsłonie prac spotkamy się z bardziej abstrakcyjną stroną Piotra, którą pomagał rozwijać nieżyjący już Stanisław Piro Pyra.
Z zawodu jest lekarzem stomatologiem. Używając terminologii medycznej malarstwem zaraziła się prawie dwadzieścia lat temu, kiedy to podjęła pierwsze próby tworzenia obrazów. Jest członkiem Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Lublinie i Kazimierskiej Konfraterni Sztuki. Większość obrazów znajduje się w zbiorach prywatnych w Polsce i za granicami kraju. Tematami obrazów są pejzaże, kwiaty, portrety często z akcentami abstrakcji i surrealizmu. Warsztat artystyczny Izabelli Edeńskiej wzbogaca również pisanie ikon. W swojej twórczości posługuje się technikami olejną, akrylową i akwarelą. Ponadto od kilku lat tworzy poezję.
Artysta malarz urodzony w 1943r. w Otwocku. Od 1966r. mieszkający w Domu Pomocy Społecznej "Nad Jarem" w Nowym Miszewie. Najbardziej utalentowany i rozpoznawalny artysta polskiego art brut. Samorodny talent kształtował się od lat osiemdziesiątych minionego stulecia. Obrazy Tadeusza Głowali są ponadczasowe i transkulturowe. Wyobrażenia domów, pałaców, kościołów, okrętów, skonstruowane z tysięcy mozaikowych, abstrakcyjnych figur geometrycznych, przekraczają granice czasu i przestrzeni. Artysta maluje głównie na płótnie, jako podłoże przydaje mu się szkło i karton. Tworzy przy użyciu różnych mediów. Czasami miesza farby olejne, akrylowe z kredką pastelową, akwarelą a nawet pastą do zębów albo kredą. Używa cyrkla, ekierek i linijek. Najpierw powstają szkice zrobione ołówkiem lub markerem olejnym. Następnym etapem jest wypełnienie kolorem. Tadeusz lubi srebrne i złote barwy. Na koniec jest autograf - samo imię i nazwisko z datą zakończenia obrazu, niekiedy pojawia się opis tematu. „Artysta malarz wielobranżowy” - tak o sobie mówi i taki napis nosi na identyfikatorze przypiętym na piersi. Trudno policzyć wszystkie jego prace, można przyjąć, że wykonał ich około tysiąca. Głowala od kilku lat również rzeźbi w drewnie - płaskorzeźby, szopki noworoczne, pojazdy oraz drobne formy użytkowe np. lampki, półki. Większość z tych prac maluje. W jego małym pokoju mieszkalnym jest sporo przedmiotów użytkowych, ozdobionych specyficzną, „tadziową” formą. Są m.in. ramki ze zdjęciami bliskich, meble, lampki, radio. To enklawa, do której z chęcią zaprasza gości. W Domu „Nad Jarem” w Nowym Miszewie opiekę artystyczną nad twórcą sprawują: w pracowni plastycznej Marta Lichowska, w pracowni rzeźby Maciej Marciszewski. Tadeusz Głowala należy do czołówki artystów polskiego nurtu art brut. Jego prace wystawiano w wielu renomowanych galeriach w Polsce i na świecie, między innymi w The Slovak National Galery w Bratysławie, w Muzeum „L’Art Brut” w Lozannie (nawiększym muzeum sztuki pozamarginalnej w Europie), Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, Galerii Muzeum Narodowego Pałacu Opatów w Gdańsku Oliwie , Galeria „Tak” w Poznaniu, Galerii „d’Art Naif” w Krakowie. Prace i sylwetka artysty były tematem wielu reportaży w prasie, radiu i tv. Powstało sporo prac magisterskich i doktorskich analizujących m.in. twórczość Głowali. Profesor Aleksander Jackowski (odkrywca i badacz sztuki Nikifora) z Insytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk poświęcił Tadeuszowi wiele wykładów.
Samouk pochodzenia rosyjskiego. Twórczość w zakresie poezji (lata 70. i 80.) oraz malarstwa i rysunku od końca lat 70. Wiersze publikował: w “Osnowie”, “Odgłosach” i “Radarze”. Rzadko wystawia. Najważniejsza wystawa indywidualna pt „Jan Grzegorz Issaieff - A.R.C.H.E.” odbyła się w Rempexie (Warszawa 2007) a zbiorowa to „Wobec Apokalipsy. Pocałunek Śmierci”, BWA Bielsko-Biała (1999).
Od początku swej twórczości plastycznej, czyli od końca lat 70. artysta rozwija tylko dwa cykle: „A.R.C.H.E–TANIEC” (figuracja) oraz „Misterium” (abstrakcja), do którego w ostatnim czasie przywiązuje mniejsze znaczenie. Uważa się za tradycyjnego malarza. Z podejrzliwością patrzy na większość dokonań z zakresu sztuki akademickiej i postawangardowej.
Jego obrazy są wynikiem ciężkiej, długotrwałej pracy, którą można porównać z rodzajem ćwiczeń z zakresu dalekowschodniej kaligrafii. Artysta poszukuje jednej doskonałej formy, spełnionej w określonym wydaniu duchowym. Stworzył własną ikonografię i system formalny, w której występują zarówno istoty człekokształtne, zwierzęco podobne, jak też, co jest ważne, o cechach istot wyższych (anioły) oraz infernalnych. Artysta bardzo umiejętnie stosuje kontrastowanie kolorystyczne, malarstwo wielowarstwowe i walorowe, choć świadomie uproszczone, pozbawione zupełnie widzenia perspektywicznego, składające się na jego bardzo specyficzny i oryginalny styl.
Jego rysunki przedstawiają zracjonalizowane, uabstakcyjnione zazwyczaj tło, przypominające doświadczenia konstruktywizmu .Czasem pojawia się także idea pisma, nieustającego ornamentu-słowa, rzadziej ekspresyjne, ale równie wyrafinowane zderzenia czerni i bieli. Świat „A.R.CH.E.” jest nieskomplikowany – kobieta i mężczyzna w obliczu pierwotnych bóstw i demonów toczą ze sobą nieustającą walkę o dominację. Jedno bez drugiego nie potrafi istnieć i żyć. Potrzebują się wzajemnie, ponieważ wg pierwotnych mitów pochodzą z tej samej prastarej istoty .Kobiety-stwory mogą być groźne, zaopatrzone w drapieżne szczęki i haczyki. Mężczyzna zaś naznaczony jest seksualną mocą.
Urodził się w Lublinie w 1974 roku, a od 1994 mieszka w Domu Pomocy Społecznej im. Matki Teresy z Kalkuty w Lublinie . W latach 1994-2003 był uczestnikiem WTZ Roztocze w Lublinie, gdzie nigdy nie rysował. Od 2004 roku pracuje w pracowni plastycznej Domu, w którym żyje ,tworzy i mieszka. Jest „odkryciem” plastyka Janusza Pajdzińskiego, który z nim pracuje .
Prof. dr hab. Janusz Kirenko urodził się w Lublinie. Ukończył studia na Wydziale Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, gdzie w czerwcu 2009 roku otrzymał tytuł naukowy profesora. W 2008 roku otrzymał prestiżowy medal „Twórcy polskiej rehabilitacji", przyznany przez kapitułę Polskiego Towarzystwa Walki z Kalectwem za wybitne osiągnięcia naukowe w dziedzinie rehabilitacji a w 2010 roku Srebrny i Złoty Krzyż Zasługi za działalność społeczną. Poza pracą naukowo-dydaktycznej i działalnością społeczną zajmuje się malarstwem. Brał udział w licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych krajowych i zagranicznych. W 2007 roku debiutował tomikiem wierszy w konwencji haiku, pt. Nieodgadnione snu udręki, by w kolejnych latach opublikować: W drażliwości swej (2008), Takie tam, portrety, refleksje, impresje (2009), Pejzaż. W poszukiwaniu harmonii (2012).
Malarz samouk – artystyczny indywidualista, od lat chadzający własnymi malarskimi drogami – drogi te bardzo często wiodą go po malowniczych plenerach Roztocza, które maluje. Lubi światło i kolor – trochę się nimi bawi, trochę eksperymentuje. Jednak „zabawy te” oraz tematyczne eksperymenty zawsze są wierne Jego raz obranej artystycznej idei – pejzaż, martwa natura, kompozycje figuralne oraz portrety ludzi i kwiatów to od lat tematy jego malarskich analiz i studiów. Wyczulonym okiem artysty przygląda się bliskiemu sobie światu i przenosi je na duże/wielkie formaty płócien. Maluje w swojej pracowni będącej zarazem Jego galerią autorską. Bardzo łatwo ją odnaleźć zwiedzając zabytkowe centrum Szczebrzeszyna. Pracownia – galeria usytuowana jest pomiędzy trzema świątyniami, a sama będąc „świątynią sztuki”, malowniczo rywalizuje ze swymi zacnymi i wielowiekowymi sąsiadkami: XVI wieczną bożnicą, XVII wieczną cerkwią i klasztorem katolickim z XVII wieku. Z okien pracowni malarz widzi wszystkie zabytki Szczebrzeszyna , całe to malutkie miasteczko.
Urodził się w 1974 roku, a pochodzi z wielodzietnej rodziny, która mieszka we wsi Zielony Kąt.Uczęszczał do szkoły specjalnej i jak mówi jego ojciec nic nie umiał rysować. Od 2012 roku rozpoczął tworzyć swoje precyzyjne rysunki w Zakladzie Opiekunczo-Leczniczym.
Magda Makolus jest uczestniczka warsztatow terapii zajęciowej na ul. Rogowskiego w Lublinie,przy Polskim Stowarzyszeniu osob upośledzonych umysłowo/ Kolo w Lublinie. Niewiele o niej wiadomo, stad tytul jej wystawy ZAMKNIETY SWIAT MAGDY M. Uwielbia nade wszystko ze wszystkich oferowanych prac malowanie, a jej prace sa radosne ,cieple,kolorowe. Maluje kredkami, na roznych formatach papieru, np.40x30; 50x40. Tematami najczęściej sa motyle, biedronki, ryby, kwiaty. Dominuja na jej obrazach kolory ostre, zdecydowane, nieprzenikające-zabezpieczone czarnym konturem. Artystka nie tytuluje obrazow.
I tak: I obraz z kwiatami. Na obrazie jest 13 roznych wielkości czerwono-pomaranczowych 5 listkowych kwiatow- zdeformowanych i nieregularnych , przechylonych w prawa strone. Kwiaty maja wyraznie zaznaczony wystający ku gorze srodek tego samego koloru co platki. Nadawanie roznych rozmiarow kwiatom daje obrazowi dynamikę i przestrzen: male kwiatki sa w tle dużych. Tlo obrazu jest kontrastowe do kwiatow . Jest w roznych odcieniach zieleni,rysowane wyraźnymi płaszczyznami/małymi poletkami. Gdzieniegdzie, u dolu obrazu , ztych zieleni wylaniaja się mazniecia niebieskoscia.
II obraz z Rybka. Rybka zajmuje cala przestrzen kartki A-5. Tlo obrazu stanowią rozlozone promieniście od-do rybki kolorowe niebiesko-granatowo-zielone-zolte paski. Gdzieniegdzie wplatany jest czarny paseczek. Rybka sprawia wrazenie szklanego witrażu przez polaczenie płaskich/wielokolorowych geometrycznych plam zaznaczanych i wyodrębnianych czarnym konturem. I tak: rybka ma duza ,szara glowe skierowana pyszczkiem w prawa strone obrazu. W niej usmiechniete ludzkie usta i duże oko z rzesami –patyczkami wokół i zrenica podzielona na rowne trojkaciki od zaznaczonej w srodku oka kropki.wypelnione jest naprzemiennie niebiesko-zolta kredka. Od glowy pletwa wygladajaca jak kołnierzyk koloru białego. Tulow rybki zbudowany z kolorowych paseczków poziomych- niebieskich/rozowych/jasno zielonych/białych/bordowych/pomarańczowych i czerwonych.Ogon, dwie równo po bokach rozmieszczone pletwy sa w takich samych kolorach. Rybka wygląda jakby się poruszala dzięki faliście narysowanemu ogonowi-welonowi takie samej wielkości jak tulow. Proporcje ryby po 1/5 na glowe/ 2-5 na tulow/2-5 na ogon.
Jest absolwentką Zawodowej Szkoły Specjalnej w Lublinie. Ukończyła Studium Wiedzy o Sztuce Politechniki Krakowskiej pod kierunkiem prof. Wiktora Zina. Twórczość Dominiki to dla niej znakomita forma przekazu swoich myśli i odczuć. To przekaz stanu psychicznego. Rysunek jest pasją Jej życia, ale coraz częściej zaniechuje ten rodzaj twórczości na rzecz teatru i kreowanych tam wyrazistych ról granych w spektaklach Teatru Ludzi Niepełnosprawnych przy Fundacji Teatroterapia Lubelska. Poprzez nowe wyzwania w teatrze przełamuje bariery i obawy, łączy się z otaczającą rzeczywistością. Cieszy się, gdy jest podziwiana. To bardzo łączy ją też z ludźmi. Artystka twierdzi, że dzięki sztuce wyszła z autyzmu. Nadal maluje ale robi to na wyraźne zamówienie lub wyznaczone zadanie, np. konkurs lub plener malarski. Każdy Jej obraz to próba odpowiedzi na pytania nurtujące ludzi teatru od początku jego istnienia. Każdy Jej obraz to zgłębienie filozofii życia, pojęć dobra i zła, sensu życia człowieka, jego inności i zmienności, potrzeby noszenia, nakładania i zdejmowania maski.
Wielkości i wielorakości Jej obrazów, obrazeczków, szkiców, rysuneczków tworzonych różnorodnymi narzędziami( jest tu ołówek/długopis/flamaster/ sucha pastela/kredki) świadczy o tej niezaspokojonej potrzebie zadawania pytań, która towarzyszy przecież każdemu artyście.
Z ludzkiego punktu widzenia – widzi gorzej światła, cienie, a może i kolory, ponieważ ma dużą wadę wzroku- ale równocześnie widzi to czego nie dostrzegają inni.
Skoro wiara czyni cuda, to sztuka staje się tej wiary narzędziem. Tak jest u Damiana Rebelskiego, młodego artysty malarza, obdarzonego niezwykłym talentem, zadziwiającą intuicją kolorystyczną i twórczą siłą woli. Dwudziestoparoletni Damian, walcząc z porażającą chorobą, dostąpił tajemnicy tworzenia w sposób nieomal cudowny. Sakralność malarstwa (w tym także religijnego) bierze się stąd, że artysta i sens jego pracy posiada „cząstkę absolutności Boga” (określenie F. Schellinga) i jest świeckim bądź religijnym rodzajem modlitwy. Nie dziwmy się więc, że bizantyjskie ikony malowali artyści wtajemniczeni – żarliwa wiara promieniowała z ich dzieł, sięgając granic ekstazy. Od tamtych czasów nic się w sztuce nie zmieniło.
Damian Rebelski jest uczestnikiem WTZ w Bydgoszczy, gdzie tworzy i żyje. Jego opiekunem i wiernym towarzyszem podróży po Polsce, oraz menadżerem, jest jego ojciec zachwycony talentem syna. Damian maluje obrazy kredkami ołówkowymi na papierze rysunkowym wielkości 50x80 cm (w pionie lub w poziomie). Rysuje sceny mitologiczne lub religijne (sakralne) na podstawie studiów obrazów wielkich mistrzów z różnych epok.
Ukończył Liceum Ogólnokształcące a potem zdobył zawód kucharza. Od 2012 roku przynależy do Teatru Ludzi Niepełnosprawnych, gdzie Jego talent recytatorski, umiejętności gry na pianinie, wiedza literacka i historyczna oraz z dziedziny malarstwa została szczególnie doceniona i wykorzystana w twórczości trupy aktorskiej. Od urodzenia uwielbiał rysować i malować - często pod kierunkiem Dziadka Józefa - historyka sztuki, który wraz z Nim obserwował proces twórczy malarki Małgorzaty Wzorek-Saran, matki Adama - zarówno w pracowni jak i na plenerach malarskich. Przez wiele lat Adam Saran komponuje kalendarze i opracowuje je graficznie. Fascynuje się zwierzętami i często zdarza się, iż trafnie przypisuje ludziom cechy osobowości lisie, lwie, wiewiórki, itp co znajduje wyraz w ekspresji malarskiej i poszukiwaniach kolorystycznych młodego malarza.
Pod wpływem współpracy i przyjaźni z Mariuszem Kiryła oraz wypraw w przestrzeń osobistą młodego człowieka "na jednej deskorolce" z mistrzem nieoczekiwanie powstało wiele interesujących i dojrzałych w formie obrazów... Niektóre z nich zdobyły nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie Plastycznym "Nikifory 2014" w Siedlcach.
Być może jest to początek NOWEJ drogi, wyjście z samotności, pozyskanie siebie w DOROSŁEJ rzeczywistości.
Muzyk, grafik, poetą , przebojowy chłopak od urodzenia poruszający się na wózku. Posiada licencjat z kulturoznawstwa, obecnie studiuje na KULu. Inspiruje się Frankiem Zappą, King Crimson, free jazzem, czy też japońską sceną noise. Według niego w sztuce nie ma ograniczeń fizycznych, dlatego postuluje, by przestano mówić o niepełnosprawnych twórcach. Łukasz jako swoją sztukę obrał dźwięk (gra na klawiszach w Strefie Pracy Żurawia), obraz (karambolizacją przestrzeni zajmuje się od około 10 lat) i słowo pisane.
Karambolizacja Łukasza Siatkowskiego. Kolarz (rysowany w pionie)bez tytułu, 210x290cm z 2010r., w kolorze czarnym, malowany na papierze, jest bardzo precyzyjnie napisany piórem, zapełniony tak maleńkimi znaczkami, na malutkich poletkach o nieregularnych kształtów. Patrząc od dołu kolarzu, niektóre z tych poletek, wypełnione są w całości czernią. Te na dole są większe i zmierzają do mniejszych- w górze. Wszystkie elementy pisane są według tego samego kanonu- od dołu jaśniej, ku górze-czerniej. Znaczki na obrazie to: kropeczki, kółeczka, trójkąciki zamalowane, z kropeczkami, kwadraciki ze ślimakami lub z kropeczkami, oraz całe koła zapełnione mniejszymi kółeczkami i zakropkowane lub zakreseczkowane. Trudno opowiedzieć detali stycznie o wypełnieniu kartki papieru przez artystę. To mozolna praca zapełniacza przestrzeni i karambolizowania jej. Ten obraz zapisywał w wakacje i poświęcił mu ponad jedne miesiąc pracy. Z relacji wiem, ze czuł się wtedy bardzo samotnie i ten smutek tutaj widać. Bezmiar świata, w którym nie ma jasnego miejsca, a jeżeli się gdzieś rozjaśnia to tak żeby potem sczernieć .Próba opowiedzenia Karambolizacji przestrzeni przez Łukasza Siatkowskiego, zakończona zostanie przeze mnie wierszem malarza:
Artysta - samouk, pasjonat Afryki, jej sztuki i kultury; współzałożyciel Centrum Sztuki Afryki Zachodniej CHI-WARA w Łodzi; uczestnik wystaw poplenerowych oraz organizator wystaw malarsko - rzeźbiarskich w Galerii CHI-WARA w Łodzi; laureat konkursu Domu Kultury „Lutnia” w 2009 r. (I miejsce); pomysłodawca i współtwórca Art Festival „Energia Afryki”; twórczość w zakresie rzeźby, malarstwa i fotografii.
Absolwentka Geografii Turyzmu i Hotelarstwa na Uniwersytecie Łódzkim oraz Projektowania Wnętrz w Wyższej Szkole Informatyki w Łodzi; pasjonatka sztuki i kultury Afryki; współzałożycielka Centrum Sztuki Afryki Zachodniej CHI-WARA w Łodzi; współtwórca Art Festival „Energia Afryki” ; wystawy zbiorowe: 2012 „Afryka-fikcja i rzeczywistość”- Galeria „526”-Łódź; 2013 „Africanum”- Muzeum Regionalne w Brzezinach; „Prowincja”, Galeria Pasja, Chełm, 2014; Art. Festival „Energia Afryki 3”, Galeria „526”, Łódź, 2014; „Prowincja 2”, Centrum Kultury w Łęcznej, 2015; „Prowincja 2”, Galeria Ordy , Kock, 2015. twórczość w zakresie haftu krzyżykowego i fotografii.
Jacek Zdanowski urodził się w 1961 roku w Lublinie, obecnie jest uczestnikiem Warsztatów Terapii Zajęciowej przy Polskim Stowarzyszeniu na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym Koło w Lublinie. Jego prace brały udział w licznych wystawach w Polsce i za granicą( Międzynarodowa Wystawa Sztuki Upośledzonych w Lublinie; Międzynarodowa Wystawa Osób Niepełnosprawnych Umysłowo w Luwr-Paryż; Międzynarodowa Wystawa Osób Niepełnosprawnych Umysłowo w Mediolanie-Bruksela; „Oswajanie świata” w Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim - Warszawa).
Jacek Zdanowski maluje przede wszystkim zwierzęta. Inspirację znajduje w naturze lub czerpie ja z ilustracji książkowych. Motywy przekształca nadając im cechy własnego ,rozpoznawalnego stylu. Najczęściej wybiera duże formy, używając jasnych, nasyconych barw i posługuje się przy tym wyraźnym konturem. Formy są opływowe, zaokrąglone, łagodne. Czasem formy stają się niemal abstrakcyjne. Tutaj też panuje harmonia, pokój barw oraz kształtów, a kiedy obrazy stają się ciemniejsze artysta łamie smutek kompozycji tym jednym/ najtrafniejszym kolorem.
Malarz niewiele mówi o swojej twórczości. Rozpoczynając pracę nad nowym obrazem nikt nie wie, co przeżywa twórca/co myśli/co planuje. Cierpliwie i powoli, plama za plamą, linia za linią obraz otwiera swoją tajemnicę stając się dziełem niewiarygodnie pięknym. Jego obrazy malowane są na dużych płótnach techniką plakatową i dużych formatach papieru suchą pastelą. Obserwując powstanie obrazu widzimy malarza, który tworzy wielobarwne kontury (często czarne), rozpoczynając od środka przestrzeni malarskiej powstaje labirynt z niezrozumiałych jeszcze form, które malarz zapełnia przeciwstawnymi kolorami. Kontury są opływowe, miękkie, zaokrąglone, łagodnie malowane szerokimi pędzlem. Często formy stają się nieomal abstrakcyjne, ale często z konturów wyłania się zwierzę lub element przyrodniczy. W jego obrazach panuje harmonia, pokój barw oraz kształtów, zgadza się na dawanie swoim obrazom nazwy- sugerowane przez podglądających.
Agata Biżek, to artystka młoda, 25 – letnia, z okolic Janowa Lubelskiego, która maluje od najmłodszych lat. Początkowo wybiera sobie jako dziedzinę wypowiedzi twórczej rzeźbę, jednak tok poczynań artystycznych coraz bardziej wskazuje, że Jej zainteresowania plastyczne bardziej skłaniają się ku malarstwu. I aż trudno uwierzyć, że techniką olejną i samym malarstwem zajmuje się dopiero od roku. Bowiem dojrzałość młodej artystki zaskakuje, zachwyca, imponuje, że w tak krótkim czasie można uzyskać taki warsztat i takie efekty, a może wnikliwe oko głównego korektora, taty Agaty Biżek, uznanego rzeźbiarza, wpłynęło na poziom prac artystki?
Cykl płócien jakie zaproponowała nam do obejrzenia Agata Biżek, zatytułowany jest ,,Ciernie dusz” i jak opowiada artystka, odnosi się do bolesnych, trudnych sytuacji z życia artystki, które być może w jakiś sposób doświadczyła, ale na pewno, mimo młodego wieku poznała. Obrazy Agaty Biżek, z pozoru wydają się być radosne, ciepłe, delikatne. Wchodząc do Galerii, wydaje nam się , że za chwilę przed naszymi oczami, pojawią się przyjemne, błahe tematy, powoduje to łagodna kolorystyka i tonacja barw, przyjazna dla percepcji wzroku. Jednak przy bliższym poznaniu, i po przeczytaniu tytułów obrazów, zamieszczonych zawsze w prawym dolnym rogu wraz z sygnaturą, zmieniamy szybko zdanie. Są to: ,,Oblicza człowieka po dwóch stronach”, ,,Chrystus na krzyżu”, ,,Anioł cierpienia”, oscylujące wokół tematyki biblijnej, sakralnej. Następnie ,,Rozczarowanie”, obraz z gatunku sceny rodzajowej, jest to przedstawienie dwóch postaci, zafrasowanej kobiety oraz mężczyzny w otoczeniu butelek napełnionych płynem, alkoholem. Całość rozegrana jest w ascetycznym, całym w ugrach pomieszczeniu z dominującym, centralnie oknem, które jest być może jedynym wyjściem, ucieczką z tragicznej sytuacji.
Inny obraz ,,Bez powrotu” już tytuł niestety nie pozostawia nam żadnej szansy na pozytywne rozwiązanie sytuacji, przedstawia postać dojrzałej kobiety – matki, obok niej, symetrycznie: podobizna córki, zaś z prawej strony, zegar, symbol uciekającego bezpowrotnie czasu , upływającej nocy, kwadrans przed czymś co może zmienić nasze życie, życie autorki lub osoby Jej bliskiej. Na płótnie dominują żółcienie. Ciekawy i warty naszej większej uwagi jest dramatyczny obraz ,,Pies na grobie swego pana”. Jest to przedstawienie, zgrabnie i poprawnie namalowanego psiaka, leżącego na białym marmurowym grobie swojego niedawno zmarłego opiekuna, świadczy o tym tląca się jeszcze z prawej strony pracy świeca, obraz bardzo wymowny, wzruszający, aż łza się w oku kręci … Kolejny obraz ,,Zabrana wolność, przedstawia lwa, trochę baśniowego, którego łeb i łapy oparte są o kraty, zza których prawdopodobnie chciałby się wydostać i, który spoglądając z utęsknieniem w bok, marzy o wolności.
Bardzo intrygująca jest też praca ,,Kobieta z lustrem”, ukazująca mało atrakcyjną kobietę w pół akcie, siedzącą na zielonym krześle, w ciasnym, klaustrofobicznym pomieszczeniu, które jest dla niej samej klatką, więzieniem, o czym świadczą czerwone cegły z czarną, grubą spoiną, ułożone całkowicie bez znajomości zasad perspektywy, ale tym samym powodują niesamowitą ekspresyjność tej sceny i tej brzydkiej, z obwisłym biustem postaci, przeglądającej się w małym lustrze, które trzyma w prawej dłoni, lewą ręką ociera oko może łzę.
Na wystawie znalazły się też prace ,,Idąc z zasłoniętymi oczami”, oraz ,,Pragnienie cierpienia”, prace, które po raz kolejny ukazują problematykę naszego życia, sceny rodzajowe, niosące duszy cierpienie. Pokazują człowieka, który nie radzi sobie z własnymi słabościami, są dla niego zgubne.
Czy autorka utożsamia się z tym bólem, czy jest świadoma wszelkich ułomności i niesprawiedliwości, świata człowieka, świata zwierząt i świata angelologicznego? Na ile jest świadoma? Wychodząc od sacrum (Chrystus na krzyżu), zmaga się z cierpieniem i kosmicznym bólem nie tylko swoim ale całego świata. Agata Biżek udowadnia nam, że jest artystką świadomą, wrażliwą i dojrzałą. Natomiast niedoskonałość warsztatu; kłopoty z perspektywą, z wydobyciem głębokiego koloru, pewne schematy formy, wcale nie zniechęcają. Wręcz przeciwnie, wzmagają ekspresję a nienaganna kompozycja, usprawiedliwia mniejsze błędy.
Prace Agaty Biżek prowokują do myślenia, intensywniejszej uwagi, wprowadzają nową jakość i sposób przedstawienia, stają się metodą mówienia wprost o nieludzkim cierpieniu, kokietując nas kolorem, Agata Biżek, opowiada szeroko ujętą historię trudu, przeciwności losu, lamentu i rozpaczy.
Andżelika Biżek, to bardzo młoda artystka, ale jakże świetnie i w sposób klasyczny wpisująca się w kanon sztuki naiwnej i prymitywnej. Maluje od dziecka, jak mówi, choć intensywniej w momentach nasilenia się choroby. Pochodzi z rodziny artystycznej, tata Andżeliki jest uznanym artystą rzeźbiarzem. Andżelika Biżek jako wyraz swoich zainteresowań i wizji twórczych wybiera malarstwo. Posługuje się niewyszukanymi technikami. Na płaszczyźnie malarskiej, eksperymentuje w sposób bardzo indywidualny z techniką, formą i tematem. Jako podłoże do miękkich, delikatnych ale wyrafinowanych technik malarskich wybiera sobie krosna i płótno. Nietypowe poczynania artystki, jakby kompletnie nia znała, nie chciała poznać zasad technik malarskich, zaskakuje naiwnością; bezpośrednio na zagruntowanym płótnie kładzie delikatną, wiotką i subtelną wodną farbę akwarelową. Efektem jest blady rysunek. Jednak na tym nie kończy swoich poszukiwań malarskich, przechodzi do następnej fazy plastycznej, wykańcza swoje płótna gęstą, ciężką farbą olejną. Stosuje ją w różnorodny sposób; rozbiela, spryskuje sprayem, zraszając obraz, rozcierając i rozmywając kolor. Ulubionym, powtarzającym się motywem są kropki, groszki, mniejsze lub większe koła. Technika olejna w wydaniu Andżeliki Biżek jest laserunkowa i mglista, zawoalowana i tajemnicza. Koloryt prac jest bardzo powściągliwy, pozornie niewyszukany, spójny dla wszystkich Jej płócien, dominuje cała paleta kolorów, zawsze jasnych i kolorowych, radosnych. Jakże adekwatny wydaje się tytuł wystawy: ,,Marzenia senne”.
Zaskakująca jest też tematyka prac: pojawiają się zwierzęta, konie, misie, koguty, rybki, ptaki, jelenie, pieski, często towarzyszy im postać ludzka, lub dwie w profilu postaci. W Jej marzeniach sennych przenikają się światy: poważny i świat dziecięcej wyobraźni, banalny. Obserwując obrazy artystki widzimy obok dwóch profili ludzkich, wkomponowane figury geometryczne, infantylne, bajkowe, grzybki, lub obraz z zadumanym popiersiem kobiety, malowany całkiem poprawnie, który dzieli autorka na dwie części, gdzie w dolnej partii maluje buraczki czy rzodkiewki. Frywolność Jej marzeń sennych krąży wokół motylków, bałwanków, marchewek, baranków, kwiatuszków w otoczeniu jakże cielesnego, dojrzałego przedstawienia kobiety w skąpym odzieniu, bądź jak stworzyła ją natura. Postać wyłania się zza zniekształconych drzew.
,,Marzenia senne” Andżeliki przypominają dziecięce rysunki, dojrzałe w swej prostocie, charakteryzują się deformacją przestrzeni i perspektywy, której czasem nawet brakuje, postaci i zwierzęta wyłaniają się z bliżej nieokreślonej przestrzeni. Artystka lubi dzielić płaszczyznę płótna na geometryczne segmenty, wydziela przestrzeń dla przedstawianych scen i zdarzeń. ,,Marzenia senne” Andżeliki Biżek są skrajnie subiektywnym punktem widzenia autorki, trudnym do rozszyfrowania. Co w nich ukrywa? Co chce powiedzieć i czy chce się z nami tym podzielić? Czy są to Jej ukryte marzenia, czy próbuje zmaterializować swoje sny? Prace Biżek odwołują się do świata magicznego i symbolicznego ale także do życia codziennego. Ciekawy jest tytuł wystawy, jak bardzo odwołujący się i kojarzący z freudowskim objaśnieniem marzeń sennych, które według niego mają zawsze znaczenie symboliczne i deszyfracyjne, gdzie sen sprowadza się do kluczowych słów w senniku, który powinien być dla człowieka niezawodny, ale co do którego jednak nie ma żadnej gwarancji.
, ,Marzenia senne” Andżeliki Biżek to dla niej samej, plastyczna, mała psychoterapia, która filtruje Jej podświadomość, to co Ją dręczy, niepokoi, cieszy i zachwyca. Wielość światów i rzeczywistości w twórczości Andżeliki Biżek jest bardzo ogromna. Próbę ich analizy pozostawiam odbiorcom Jej prac, na pewno nie jest łatwa i oczywista dla przeciętnego widza, może tylko dla osób, które czują i pojmują świat w Jej tonach i kolorach o podobnej wrażliwości?
Recenzja z wystawy
,,Malowanie jest dla mnie radością, malując jestem bardziej aktywny, staram się baczniej obserwować świat. To mnie wzbogaca, daje poczucie pewności siebie”
Damian Czerwiński
Damian Czerwiński urodził się w Lublinie w 1990 r. Mieszka w Żyrzynie. Jest absolwentem Zespołu Szkół nr 3 im. Marii Dąbrowskiej w Puławach. Mimo młodego wieku; miał kilka wystaw indywidualnych i zbiorowych, ma za sobą udział w znaczących konkursach plastycznych sztuki osób niepełnosprawnych, gdzie zdobywał wyróżnienia i nagrody, m.in. w 2016 r. został laureatem I Nagrody w Konkursie ,,Szukamy Nikifora” w Siedlcach. Prezentowane na wystawie w lubelskiej Galerii Art Brut prace, to barwne rysunki o znamionach prac malarskich, wykonane techniką pasteli olejnych. Są to najczęściej weduty, rzadziej martwa natura. Przedstawiają głównie Polskę Wschodnią, abstrakcyjne weduty będące jednocześnie miejscem z najbliższego otoczenia artysty: dworki, kamienice, panoramy Żyrzyna, w którym mieszka, Kazimierz Dolny czyli miejsce lokalnego kultu, jest też przedstawienie pierwszego polskiego muzeum, perły architektury, czyli rotundy wchodzącej w skład zespołu pałacowo-parkowego przy Pałacu Czartoryskich - Świątynia Sybilli w Puławach i inne... Świat Damiana Czerwińskiego, te fascynujące niemal każdego, jak z bajki miejsca, które artysta pozbawia całkowicie sztafażu (ludzkich postaci, zwierząt, wątków, które ożywiałyby kompozycje, nie odciągając odbiorcy od głównej treści dzieła), przybliżają nam pozycje znane jednak przetransponowane na polor artysty. Rozbujałe kamienice, tańczące domy i fasady, wirujące i pulsujące materie i faktury nie tylko kolorem dachy budowli, to wszystko pozwala odbiorcy poczuć rytm i harmonię, malowniczość miasteczek ościennych Lublinowi, zachowując tym samym to, co najważniejsze charakter przedstawianego miejsca, czytelny dla widza i zachęcający do bliższego poznania, kunsztu malarskiego artysty jak i uroczych aglomeracji z innej strony, strony młodego człowieka, ciekawego świata, malarza. Prace Damiana pozwalają nam polubić małomiasteczkowość i jej folklor, architekturę drewnianą, słaniające się płoty, strzechy chałup... czyniąc z niej walor. Pozorny twórczy nieład sprzyja lepszemu odbiorowi, czyniąc go brakującym elementem kompozycji dzięki, któremu przedstawiane miejsca żyją w nas, tętnią życiem, pulsują... Damian Czerwiński prezentuje nam się jako wnikliwy obserwator otaczającego świata, swoim pracom poświęca dużo uwagi, rejestruje z ciekawością to co najważniejsze w Jego otoczeniu, z zawziętością i dociekliwością opowiada w swoich pracach o tym, co jest mu bliskie nierzadko skupiając się na detalu. W swych pracach Damian Czerwiński zadziwia odwagą posługiwania się narzędziem śmiałym kolorem, nie rezygnując z pewnych subtelności, które być może wynikają z pewnych fizycznych dysfunkcji, są przypadkowe ale dają wynik bardzo pozytywny w odbiorze. Agnieszka Wójtowicz Kurator Galerii Art Brut
RZEŹBY- to kolejna wystawa/kolejna odsłona twórczości Norberta Góździa- tym razem ,czy znowu w ramach Stypendium Artystycznego Marszałka Województwa Lubelskiego. Stypendium jest dużym motywatorem do wzmożonej pracy twórczej tego młodego mężczyzny. Uznał się i ukonstytuował jako rzeźbiarz dużo wcześniej, ale po premierze „Spowiedzi w drewnie” Jana Wilkowskiego, gdzie grał rolę Chrystusika Frasobliwego- powziął inklinacje religijne do swojej twórczości: Norbert rzeźbi, aby zrozumieć… tworzy swoje własne dzieło, aby pojąć innego twórcę/inną treść..
Pochodzi z Lubartowa, gdzie urodził się w 1982 roku. Po ukończeniu szkoły zawodowej ani jednego dnia nie pracował, jako kaletnik. Przystąpił natomiast do Teatroterapii Lubelskiej i pierwszą swoją rolę w ulicznej akcji zagrał bez większego przygotowania i z tak dużą ciekawością i umiłowaniem teatru, że uplasował się natychmiast i na stałe wśród najbardziej charakterystycznych aktorów [ zagrał m.in. w Hamlecie K. Babickiego w Teatrze J. Osterwy- 2004, w serialu M. Łazarkiewicz „Głęboka woda”-2011 i innych}. Rola Świętego Antoniego-jak z obrazu Boscha-w spektaklu „Dell’arte dla..”, do której próbował tworzyć elementy scenograficzne odkryła dla innych wyjątkowe umiejętności rzeźbiarskie Norbiego a w nim samym rozbudziła potrzebę eksperymentowania w papier-mache. W 2004 roku obserwował w Elblągu, w czasie warsztatów rzeźbiarskich poczynania znanych twórców, ale sam w nich nie chciał uczestniczyć. Po powrocie do Lublina sięgnął po dłuto i zaczęły powstawać wtedy pierwsze, prymitywne postaci bałwanków, Mikołajów, aniołów w drewnie. Zaczął też tworzyć z zapałek i patyczków po lodach stajenki noworoczne, domki dla ptaszków i inne. Nie spotykały się one z zachwytem dla dzieła a w większości z niezrozumieniem i krytyką czy odrzuceniem. W 2005 roku otrzymał ważną nagrodę PFRON za pracę zbiorową w technice papier-mache pt. „Clown i baletnica”. I wtedy-w związku z ogromną pracowitością i widoczną potrzebą kreacji- często za wszelką cenę- Norbert Góźdź otrzymał Stypendium Artystyczne w dziedzinie kultury i twórczości artystycznej „za szczególne poszukiwania w dziedzinie sztuki”. Fakt ten zmotywował Norberta- rzeźbiarza i Norberta –aktora do poważnych działań. Sięgnął do tego, co mu najbliższe i gdzie zawsze osiąga sukces- do teatru i spektakli, w których istnieje, którymi zachwyca się, ale nie potrafi o nich mówić. Powstała, więc pierwsza instalacja po spektaklu „Trzynastego- nawet w grudniu jest wiosna”, gdzie z absolutną wiernością odtworzył każdy detal scenografii i ruchu postaci. Opowiedział wtedy –po raz pierwszy- intencje reżysera i choreografa. Po- a nie przed powiedział mi, –że zrozumiał… Ten cudaczny, a może cudowny akt twórczy powiela przy każdym –i po każdym następnym spektaklu Teatru Ludzi Niepełnosprawnych odtwarzając formę w przypadkowym tworzywie…
I stąd wystawa pt. ”Rzeźby” a -i absolutna niezależność Norberta Góździa zaprawiana wielką, niewymuszona przez nikogo pracowitością.
Ryszard Kosek maluje od ćwierćwiecza i ma w swoim dorobku – kto to zliczy? – kilkaset obrazów, a okres jego aktywności artystycznej można by podzielić przynajmniej na cztery etapy. Cały ten czas pracy ilustruje linia ciągła, niekiedy lekko przerywana, ale zawsze postępująca, przeważnie wznosząca się, na początku ciemna – bardzo ciemna i ponura, aby z czasem dla kontrastu nabrać jasności i kolorów. Pierwsze prace Ryszarda Koska malowane były na złączonych ze sobą surowych deskach, tekturze lub drzwiczkach od wysłużonej szafki – pędzelkiem, ale często palcem umoczonym w herbacie albo w paście do zębów. Były to obrazy o nastroju ciemnym, przedstawiające portrety tajemniczych i groźnych postaci, zamknięte w owalu lub promienistej aureoli, o wyrazistych oczach i ustach, głębokim, przenikliwym spojrzeniu. Z barwnych teł o znakowym charakterze bił niepokój sugerujący magiczną wymowę portretów. Ze względu na treść, elementy formalne i materiałowe malowideł oraz okoliczności tworzenia, ówczesną ekspresję plastyczną Koska należy zaliczyć do nurtu art brut. Cechuje ją przede wszystkim autoteliczna motywacja, bez reszty wyczerpująca się w dokonanym procesie twórczym – przymus, który był imperatywem artystycznym.
Dzisiaj Kosek maluje inaczej. Uporządkował i udoskonalił warsztat, zainteresował się drugim człowiekiem, jego mentalnością. Pozostały wprawdzie wyszczerzone zęby i wybałuszone gałki oczne, ale nic niezwykłego za nimi się nie kryje, są tylko anatomicznym uposażeniem przedstawianych osobników, a może jeszcze lustrem ich kondycji moralnej. I najważniejsze: obecnie artysta dużo mówi o swoich bohaterach i ich przypadkach, nie unika tonów lekkich i zabawnych. Duszne malarstwo Koska lat 80. jest zamkniętą kartą, którą można odczytywać jako ilustrację pewnego losu – jego losu.
Po okresie „imperatywnym” nastąpił etap umiarkowanego spokoju, kontrolowanego malowania, z uwagą i głęboką obserwacją siebie. Już dość konsekwentnie: na twardej cienkiej płycie pilśniowej, farbami plakatowymi, pędzlem, czasem tylko – to narzędzie dotychczas powraca – palcami. Kosek wielokrotnie przemalowywał i zapełniał płyty z obu stron, bez gruntowania podłoża, pośpiesznie, jakby z obawy przed utratą stosownego momentu, tematu, weny. Powstawały wówczas obrazy o ogromnej dynamice, ekspresji dzikiej, z postaciami hybrydycznymi (kobieta-wąż, człowiek-małpa itp.), diabłami i ogniem piekielnym, niekiedy trudno się było zorientować, czy są abstrakcyjne czy to „realni” bohaterowie Koska tak zostali przez niego spostrzeżeni. Wydaje się, że poza zaangażowaniem całym sobą artysty w malowanie, na ówczesny kształt jego obrazów, określany przez różne wartości artystyczne i parametry pozaartystyczne, duży wpływ miała technika plakatowa, którą Kosek opanował doskonale. Ale z powodu nietrwałości (wielokrotnie nakładane na siebie warstwy farby łuszczyły się i odpadały) obrazów i chęci poszukiwania nowych wrażeń, trochę też za namową kibiców i wzrastającej liczby miłośników jego malarstwa, Kosek zainteresował się olejami, przy których pozostał do dnia dzisiejszego.
Nową technikę przyjął z biegu i dobrze się w niej znalazł od pierwszych prób. Obrazy zwiększyły z czasem swoje formaty, rozszerzyły gamę barw. Charakterystyczne postacie z wąskimi czołami i nierównym uzębieniem w dalszym ciągu wypełniają powierzchnię malowideł, lecz najczęściej pojawiają się na nich mistrzowskie kompozycje z udziałem zdumiewającej liczby osób – osobników, bo także świń (!), krów, koni, psów, kotów i wszystkich innych najróżniejszego autoramentu stworzeń Bożych. Kosek ma łatwość pokazywania charakterów swoich bohaterów: z humorem ustawia ich w sytuacjach banalnych, otacza zwykłymi przedmiotami, znaczy czytelnymi atrybutami, maluje gesty i grymasy. Ktoś zauważył, że wyobraźnia artysty jest nieskażona obcymi wpływami, a w treści charakteryzuje się inteligentną refleksją społeczną z pewną dozą życzliwego szyderstwa dla swoich bohaterów. Zdarza się Koskowi umieścić w tle rysunku jakiś komentarz słowny w formie pisanej, co przywraca konstatację o niecierpliwości autora, który decyduje się na użycie pozaplastycznych środków wyrazu dla przekazania momentalnych mocnych stanów emocjonalnych, oburzenia, gniewu, bezradnego krzyku. A użycie słów spoza słownika wyrazów eleganckich jeszcze to potwierdza. W ten sposób jak na dłoni prezentuje się terapeutyczna, katartyczna funkcja sztuki, która w przypadku tego artysty stanowi rację uprawiania malarstwa, a może i więcej… Przy okazji można wspomnieć o trwaniu malowanych historii poza obrazem – autor chętnie snuje ciąg dalszy perypetii portretowanych bohaterów, opowiadając o nich w gronie znajomych. Zresztą używanie języka pisanego czy mówionego przez twórców „plastycznych” nie jest rzadkością, a wręcz jest regułą w nurcie sztuki intuicyjnej, samorodnej, zwanej naiwną, czyli innej, tzn. różnej maści ekspresji organizowanej nieprofesjonalnie, gdzie szczerość i bezpośredniość są cechami konstytutywnymi.
Ryszard Kosek jest artystą dojrzałym. Wyzwania malarskie obecnie nie wywołują w nim obaw i nieśmiałości. Zachował dawne tematy i rozszerzył listę zainteresowań. Dzisiaj otwiera się na inspiracje spoza wewnętrznych doświadczeń i nie unika poznawania cudzej twórczości, a szczególnie starych klasyków. Dla doskonalenia warsztatu eksperymentuje z kopiami i znanymi kompozycjami, przewracając je według własnych pomysłów. Próbuje umieszczać „swoich” bohaterów w abstrakcyjnych, kolorystycznie rozwiązywanych przestrzeniach. To wyraz głębokiej samoświadomości artystycznej, refleksyjności obejmującej to, co z oddaniem wykonuje. Jeśli retrospektywnie spojrzeć na dorobek twórczy Ryszarda Koska, to trzeba zdać sobie sprawę, że w istocie jest nim nie tylko, a nawet nie przede wszystkim zgromadzony w różnych miejscach zbiór obrazów, lecz przekładająca się na ten zbiór, trwająca przynajmniej ćwierć wieku, przemiana świadomości twórcy, ilustrowana linią ciągłą, niekiedy lekko przerywaną, ale zawsze postępującą, wznoszącą się ku barwom i światłu.
*
Od urodzenia, tj. od 55 lat, Ryszard Kosek mieszka w Płocku (na świat przyszedł w Gdańsku, ale to epizod). Tu skończył szkołę muzyczną i krótko nauczał muzyki, grał w zespole dżezowym Loft. Poważnie zaczął malować w wieku 30 lat, kiedy zamknął się w domu i bardzo ograniczył kontakty ze światem. Pierwszą indywidualną wystawą malarstwa Koska była Wielka scena albo Pieśń o śmiertelniku w Muzeum Mazowieckim w Płocku (1994), która wywołała ogromne zainteresowanie jego twórczością, co zaowocowało wystawami w kraju i za granicą (m.in. Bruksela 1995, 1996; Bydgoszcz 1996, 2000; Rouen 1996; Bordeaux 1996; Lublin 1998, 2004; Warszawa 1999, 2005; Gdańsk i Sopot 2000, 2001; Radom 2005 i inne). W 2006 i 2007 roku przez kilka galerii w kraju przebiegły Obrazy pierwsze Ryszarda Koska, malowane jeszcze przed jego debiutancką wystawą. Równolegle w Bydgoszczy, w Szczecinie i Poznaniu pokazywano obrazy nowsze. Prace Koska znajdują się m.in. w zbiorach Muzeum Mazowieckiego w Płocku, Muzeum Malczewskiego w Radomiu, Muzeum Śląskim w Katowicach, Muzeum Etnograficznym w Toruniu, galerii Art en Marge w Brukseli, w zbiorach wielkich polskich kolekcjonerów: dra Bolesława Nawrockiego (Warszawa), Leszka Macaka (Kraków) i Gerarda S. Trefonia (Ruda Śląska) oraz licznych innych. Kosek ze swymi obrazami wystąpił w dwóch filmach pokazanych w telewizji: Pęknięcie nadziei (reż. Dorota Latour, 1993) i Z ptakami fruwał (reż. Tadeusz Bystram, 2003). Trzykrotnie został nagrodzony w Ogólnopolskim Konkursie Malarskim im. Teofila Ociepki (w Bydgoszczy).
ZBIGNIEW CHLEWIŃSKI
Płock, 2 V 2012.
Amatorka - malarka, członek Towarzystwa Sztuk Pięknych w Lublinie. Potencjał i drzemiące zdolności malarskie uruchomiły się i rozwinęły z ogromną siłą w 2000 roku pod wpływem trudnego zdarzenia losowego.Twórczość sakralna, którą interesowała się całe życie stała się sensem Jej malarstwa. Anioły, kapliczki czy wizerunki Matki Bożej o różnych twarzach - barwne i kolorowe są częścią bogatej i przepięknej duszy artystki. Grażyna Kulig wystawia: zabawki i ozdoby świąteczne, które tworzy okazjonalnie w Galerii u Gacki w Lublinie a anioły i kapliczki w Sandomierzu: w Galerii Trzos (Rynek) i Zapole (ul. Opatowska)
życiorys artystyczny własnoręcznie pisany:
"Mam 55 lat. Skończyłam Liceum Ekonomiczne i przez 20 lat pracowałam w księgowości. Kilkanaście lat temu w następstwie choroby psychicznej poszłam na rentę. Z czasem zaczęłam odczuwać silną potrzebę wyrażenia swojego widzenia świata i własnych nastrojów. Początkowo próbowałam sił rzeźbiąc w glince.,na którą nakładałam pastelowe kolory. Zwykle były to postaci religijne a także figurki charakterystyczne dla kultur niecywilizowanych. Od pewnego czasu zaczęło mnie fascynować malowanie, operowanie kolorem. Moimi różnobarwnymi obrazkami komentuję rzeczywistość, wyrażam swój nastrój. Lubię barwy, może nie jaskrawe, ale wyraziste- szczególnie niebieski i czerwony. Chętnie maluję postaci z pogranicza rzeczywistości i fantazji, niekiedy podkreślając karykaturalność świata, ułomność ludzkiej natury.
Jadwiga Lambert 98 letnia malarka, która tworzy z potrzeby serca, nie szokuje formą, nie zaskakuje tematem. Po swoim świecie sztuki porusza się zachowawczo, utrwalając na płótnie tematy sprawdzone, powszechnie uznane za piękne, wdzięczne, kobiece i finezyjne. Z zamiłowaniem od trzydziestu lat swojej drogi twórczej uchwycą piękno i zjawiskowość najbliższego otoczenia, głównie Zwierzyńca, z którego pochodzi, jego przyrodę i całą scenerię.
Nieodłącznym, wiodącym tematem Jej prac, dzięki któremu można rozpoznać Jej artystyczne zainteresowania to kwiaty: róże, polne, słoneczniki uchwycone wszelkich możliwych fazach rozkwitu także nierzadko spotykane gatunki fantazyjne. Artystka tworzy w technice olejnej, czasami w pastelach. Uchwycone przedstawienia traktuje z dużym realizmem i dbałością o szczegół. Pomimo wieku i lat pracy, malarstwo Jadwigi Lambert nie różni się od wcześniejszych obrazów, niemal niczym, cały czas utrzymuje ,,poziom” i kunszt dojrzały jak dla amatorki i admiratorki malarstwa. Cechą wiodącą Jej prac jest upodobanie do szerokich, rzeźbionych, złotych ram, które zamykają Jej obrazy w pewną całość zdradzając zamiłowanie do przedmiotów i stylu epoki, która się kończy, przemija wraz z upływającym czasem. Ciekawym zjawiskiem jest, że prace artystki powinny być podziwiane tylko ,,na żywo”, zachwycają wówczas subtelnymi przejściami kolorów, jasnymi, ciemnymi, wyrazistymi, bardzo naturalnymi, wyszukanymi tonami. Nie stosuje impastu, choć czasami widoczna jest warstwa nakładania koloru na kolor. Prace artystki wprowadzają nas w głęboki nastrój, zachwycają dokładnością i niekończącym się znajdowaniem tematów i inspiracji.
Jadwiga Lambert tworzy nieprzerwanie, wciąż lubi dzielić się swoją pasją z bliskimi, rodziną. Jej prace można podziwiać w zbiorach prywatnych w kraju i za granicą.
Agnieszka Wójtowicz
artysta plastyk Instruktor Fundacji Teatroterapia Lubelska
Marek Świetlik. Autoportret i inne przedstawienia
Urodził się 18 maja – jak papież Jan Paweł Wielki, ale 45 lat później – co bardzo podkreśla, bo jest to dla niego powodem do dumy i wyjaśnia pochodzenie nieprzeciętnych zdolności. Rodzice byli repatriantami z Wileńszczyzny, osiedli w Kołobrzegu, gdzie przyszedł na świat Marek i tam mieszka, już dziś tylko ze starszym bratem. Ma poczucie odpowiedzialności za dom, dlatego z dużą ofiarnością przeznacza własną rentę i honoraria ze sprzedaży obrazów na utrzymanie. Mówi, że talent jego wyrósł z... podziemia, co zapewne znaczy, że ma tajemnicze pochodzenie i długo tkwił w ukryciu, czekając na objawienie. Gdy w 1993 roku z bazyliki kołobrzeskiej zniknęło Ukrzyżowanie, raptem zdecydował, że taki sam obraz namaluje. To był jego pierwszy artystyczny akt twórczy: skopiował obraz z reprodukcji, jaką lokalna prasa zamieściła wraz z ogłoszeniem o kradzieży starożytnego dzieła. I od razu poszedł na całość, bo format był kolosalny – 157 na 116 cm. Trafił w sedno: zwyciężył nim w Ogólnopolskim Konkursie Malarskim im. Ociepki w Bydgoszczy w 1996 roku. Obecnie dzieło znajduje się w kolekcji Muzeum Regionalnego im. J. Malczewskiego w Radomiu. Ten sukces był zachętą do malowania, również wielu podobnych kopii.
Marek Świetlik od tamtego czasu wykonał kilkaset obrazów, miał kilka wystaw indywidualnych w kraju, bierze udział w wystawach zbiorowych. Maluje z ochotą, nawet wiele przedstawień tego samego tematu, jakby szukał najlepszego rozwiązania w zakresie kolorystyki, kompozycji, faktury, planów czy desenia powierzchni przedmiotów. Modele dla swoich prac czerpie z fotografii, pocztówek i reprodukcji malarskich, dlatego owocem jego wysiłków jest wiele wersji znanych dzieł klasyków. Może to świadczyć o braku wiary w siłę własnej wyobraźni, bez której artysta bywa bezradny, chociaż u Świetlika ta obawa nie znajduje potwierdzenia, z drugiej jednak strony podpowiadanie sobie tematów przez wyszukiwanie u innych twórców gotowych wzorów albo na ilustracjach nie jest rzadkością wśród nawet uznanych malarzy, np. Edward Dwurnik wpierw notuje metodą fotograficzną kwartał urbanistyczny, a potem na podstawie takiej ściągawki maluje artystyczną wersję do swojej galerii miast z lotu ptaka. Prezentowana na wystawie kolekcja w zasadniczej części tak właśnie powstała. Autor pytał, co ma namalować, a Zofia Łoś przesyłała zdjęcia przedstawiające sytuacje rodzajowe, które uznała za inspirujące. Zbigniew Chlewiński
Agnieszka Uznańska to artystka młodego pokolenia, debiutująca swoją wystawą rysunku ,,Komiks – 0” w lubelskiej Galerii Art Brut.
Choć po raz pierwszy publicznie pokazuje swoje prace, to Jej zainteresowania linearnością oraz światłem i cieniem nastąpiły już bardzo wcześnie. Prezentowane prace stanowią swoisty dziennik, zapiski na luźnych, zeszytowych, czystych kartkach papieru. W swym rysunkowym sztambuchu notuje życie codzienne swoje, bliskich, spostrzeżenia. Pojawiają się postaci najczęściej osadzone w miękkim fotelu lub śpiące, zwierzęta, portrety, martwe natury. Nie brakuje też świata fantastycznego, karykaturalnego, zdeformowanego pełnego symboli, niedopowiedzeń i metafor. Agnieszka Uznańska swój zeszyt tworzy w technice linearnych szkiców wykonanych cienkopisem, te najczęściej cechuje prostota formy i oszczędność myśli, dominuje płynna geometria. Nasuwa się sugestia nieskończoności tematu, z przewagą kompozycji otwartej. Czasami pojawia się detal, szczegół, który wprowadza odbiorcę w jakąś krótką historię z życia artystki trochę odrealnioną. Duża część prac to także, wykonana na niewielkich rozmiarach białej kartki, zgrabnie skreślone szkice ołówkiem. Dojrzalsze. W tych pracach dominuje wcale nieuproszczony światłocień, pięknie ukazujący bryłę postaci siedzącej na krześle, fotelu lub śpiącą w puszystej pościeli. To samo dotyczy portretów, postaci w kadrze ,,trzy czwarte”, cechuje je pięknie wydobyte światło, twarz ma tzw, charakter a proporcje choć niekoniecznie naturalne dają znać o dużym wyczuciu kunsztu rysunkowego. Martwe natury, zazwyczaj butelki budzą podziw nad idealnymi proporcjami i posługiwaniem się miękkim narzędziem.
Prace mają różnorodny charakter. Nierówność warsztatowa świadczy być może o nastrojach emocjonalnych artystki lub o rozwoju plastycznym w zależności od intensywności w prowadzeniu dziennika.
Ciekawą, bardzo charakterystyczną wartą uwagi cechą Jej szkiców jest dodawanie do rysunków krótkich komentarzy, dopisków, nieraz zabawnych, nieraz mających charakter osobisty, czasami jakby wyjęty z bajek dla dzieci, zdarza się też, że są to transkrypcja znanych przysłów, powiedzeń, sentencji np.: ,,Nagle, jego oczom ukazała się Afryka, a na głowie zamiast kaktusa wyrósł mu wielki znak zapytania z dzikiej róży”, ,,Bądź miły i grzeczny dla wszystkich serdeczny a zawsze i wszędzie dobrze ci będzie”, ,,Dzban, który się nigdy nie przepełni” oraz bardzo wymowna parafraza kartezjańskiego Cogito ergo sum ,,Myślę, więc jestem sam”. Agnieszka Uznańska to bardzo ciekawa artystka, o której można powiedzieć, dobrze zapowiadająca się. Mówią o tym i o Niej zapis Jej myśli z notatek rysunkowych. Wykazuje w nich duże predyspozycje plastyczne, bo gdzie jak nie w rysunku, w studium postaci czy martwych naturach widać lepiej warsztat plastyczny. Agnieszka Uznańska daje nam znać, sądząc po dużej liczbie prac, że ten diariusz jest formą otwartą, zarazem trochę tajemniczą, w której z dnia na dzień przybywa stron i pomysłów.
Nie wiemy dlaczego nazwała swój dziennik - komiksem? Czy tak traktuje swoje życie? Czy temat i forma przypominają artystce nieskomplikowaną, prostą w odczytaniu kreskówkę? Może to Jej marzenie o byciu przystępniejszą dla otoczenia... Na pewno prace Agnieszki Uznańskiej pozostawiają nam niedosyt i chęć do poznania lepiej autorki i Jej ciekawej, niebanalnej twórczości.
Wystawa rysunku Marcina Wrzali w lubelskiej Galerii Art Brut to druga odsłona prac artysty. Tak jak w pierwszej (,,Co ma wisieć, nie utonie”) przybliżał nam barwy i tony w surrealistycznych tonach i tematach malarstwa, tak w aktualnej wystawie rysunku, pokazuje nam znajomość posługiwania się twardym narzędziem jakim jest cienkopis oraz formy wykreślone za jego pomocą szybkim, nerwowym ruchem ręki, jednocześnie sugerując nadanym tytułem wystawy, że Jego szkice to dopiero preludium, podmalówka, zarys tego, co być może w konkretnej wersji zamieni on na określony temat malarski.
Wystawa rysunku Marcina Wrzali ,,Podmalówka i stalówka”, na pewno nie nosi znamion tradycyjnego rysunku; nie widzimy subtelnych, miękkich realistycznych portretów, ani pełnych świateł i cieni wystudiowanych martwych natur. To jednak intuicyjnie wiemy, na przykładzie także prac artysty, że rysunek współczesny przeżywa swój rozkwit, renesans...
Chociaż trudno mówić w przypadku Marcina Wrzali o tradycjach i doświadczeniach rysunkowych, nasuwa się pytanie: czy ma swoich mistrzów i z jakich czerpał wzorców? Zapewne i wszystko na to wskazuje, że są to Jego własne, indywidualne przeżycia, z którymi dzieli się z odbiorcą swoich prac. Jak mówi ,,najciemniej jest tuż przed świtem”, i rozumiemy, że najtrudniejszy jest początek drogi, którą sobie obrał, bo Wrzal jest młodym twórcą, rysuje od sześciu lat, kiedy zaczął zmagać się z chorobą.
A znalezione na strychu, u dziadków stalówki nasunęły mu pomysł aby rysować. Twierdzi, że zaczął tworzyć całkiem przyzwoite rysunki. Jednak dzięki tym narzędziom i sposobie realizacji siebie, najbardziej istotny jest fakt, że odnalazł sens, istotę i chęć do życia. Twórczośc stała się najlepszą terapią, dzięki, której poznaliśmy Marcina Wrzala jako artystę, człowieka spełnionego, który przeniósł do swoich prac głębię swojej skomplikowanej osobowości. Jego rysunki są pełne tajemniczych, dziwnych, surrealistycznych, trudnych do odczytania form. Sam autor lubi je objaśniać. Tłumaczy, że ukrywa w pracach zawoalowane zwierzęta, pejzaże. Ma do swoich rysunków stosunek emocjonalny, hierarchizuje je; niektóre uważa za ważniejsze, istotniejsze w Jego twórczości. Posługuje się zawsze czarną, charakterystyczną, szybką kreską. Najpierw szkicuje, tworzy zarys, następnie wypełnia pointylistycznymi ruchami narzędzia, nadnaturalne formy. Prace są ciekawe, szczególnie gdy czytamy je z pewnej odległości, wówczas stają się dla oka przystępniejsze i czytelniejsze. Linearność prac Wrzali, bliska jest grafizmowi, specyficznej formie ekspresji. Jego rysunków nie porównuje się z innymi. Nawet nie należy. Stanowią integralną całość, tak istotną dla szerokiego spektrum rysukowo-malarskiego Wrzali. Stanowią warsztat interesującyi niepowtarzalny, nie wymagający porównań.
Maria Wnęk (15 VI 1922 – 12 IV 2005) urodziła się w Olszance koło Starego Sącza w wielodzietnej rodzinie chłopskiej. Jako kilkunastoletnia dziewczyna znalazła pierwsze zatrudnienie przy regulacji Dunajca. Po pracy pomagała w gospodarstwie rodzinnym a wolne chwile wypełniała tym, co stanowiło sens jej życia. Z wielkim zaangażowaniem oddawała się modlitwie, uczestniczyła w nabożeństwach, pielgrzymkach i odpustach. Gorliwością zaskakiwała nawet własne otoczenie. We wsi mówiono o niej „manijok”. Sąsiedzi negatywnie oceniali także nieumiejętne gospodarowanie płachetkiem ziemi, którą odziedziczyła po śmierci rodziców oraz jej trudne relacje z otoczeniem, wynikające z „odmienności”. Po wypadku, któremu uległa w pracy w 1960 roku, przeszła na rentę inwalidzką. Szczęśliwie na swojej drodze spotkała wówczas artystkę malarkę Ewę Harsdorf prowadzącą zespół plastyczny przy nowosądeckim Domu Kolejarza. Miała wtedy 40 lat. Wsparcie i zrozumienie, jakie znalazła w nowym środowisku sprawiło, że Maria Wnęk z oddaniem rozpoczęła poznawanie tajników warsztatu malarskiego. Szybko wypracowała własny, niepowtarzalny styl, którym zwróciła uwagę artystów, krytyków sztuki, kolekcjonerów. Zaczęły się pierwsze wystawy, zamówienia.Malarstwo od początku było ucieczką artystki od codzienności, naznaczonej piętnem choroby psychicznej i odrzuceniem. Twórczość artystyczna była spełnieniem misji, którą jak wierzyła, zlecił jej sam Bóg. Malowanie stawało się także okazją do obcowania ze świętymi, którzy ją odwiedzali, rozmawiali z nią, otaczali opieką. Był to także sposób komunikowania się ze światem realnym, któremu przekazywała wolę bożą. Poprzez obrazy informowała o swoich problemach, opowiadała o krzywdach doznanych od ludzi, którzy wedle niej chcieli przeszkodzić jej w głoszeniu chwały bożej, prześladowali ją, a nawet próbowali pozbawić życia.
Malowała na dostępnych w danym momencie materiałach, stosując różnorodne farby. Charakterystyczne wyraziste kontury wykonywała ołówkiem, kredkami, lub farbami. Do ulubionych tematów należały przedstawienia Matki Bożej i Chrystusa, świętych patronów. Na obrazach pojawiały się także sceny rodzajowe oraz te z życia malarki, w których wydarzenia realne przeplatały się z urojonymi. Przeżycia osobiste występowały w symbiozie z doznaniami duchowymi. Ważną częścią jej prac stanowiły „życiorysy”, pisane zwykle na rewersie obrazów, które zawierały m.in. przesłania i komunikaty z nieba, skargi, opinie. Niejednokrotnie określała w nich siebie jako „malarkę słynną po całym świecie”. Ostatnie lata życia artystka spędzała w Szpitalu im. J. Babińskiego w Krakowie-Kobierzynie, oraz w rodzinnej Olszance, otoczona opieką państwa Ireny i Wojciecha Pasiutów.
Krzysztof Dąbrowski urodził się w Białymstoku w 1977 r. Jest rysownikiem, ilustratorem komiksów, malarzem.
Krzysztof Dąbrowski jest mieszkańcem Domu Pomocy Społecznej w Michałowie, boryka się z niepełnosprawnością i chorobą ale: maluje, rysuje, rozmyśla...
Swoją wystawę w lubelskiej Art Brut autor opatrzył intrygującym tytułem: ,,Naznaczony”. Tłumaczyć to można w ten sposób, że zapewne sam przez swoją wyjątkowość czuje się namaszczony chorobą, nasmarowany, natarty, pomazany nią, ale też ocechowany, oznaczony, oznakowany wyjątkowym talentem plastycznym i nie tylko oryginalnym stylem ale umiejętnością wynikającą z wypracowania sobie własnej wizji świata otwartego, spragnionego człowieka i jego cielesności.
Wystawa nawiązuje do rocznego cyklu wystaw w Galerii Art Brut pt.: ,,Między religią a seksualnością” i jest swoistą wypowiedzią artysty na tematy tabu, które autor wystawy porusza w sposób trochę zawoalowany jednak dla wszystkich czytelny i bez skrępowania. W swoich obrazach wykonanych techniką olejną, na niewielkich podobraziach opowiada o pięknie ludzkiego ciała, także kobiecego, jego fizyczności i seksualności. W pracach Krzysztofa Dąbrowskiego dominuje erotyzm, w swoich pracach autor odnosi się wprost lub pośrednio do stanu antycypacji podniecenia i impulsu seksualnego, pożądania ale także w Jego interpretacji malarskiej zawiera się obraz filozoficznej kontemplacji dotyczącej estetyki, zmysłowości, może romantycznej miłości do kobiety spoza kadru (?) lub istniejącego na przedstawieniu, obrazie, jako pewien symbol: wyuzdania, nagości, efemeryczności etc.
Obrazy Krzysztofa Dąbrowskiego są podszyte fantazją, diabolicznością ale prawie zawsze cechy te tkwią w ciele ponętnej kobiety o silnych ramionach, pięknych piersiach i pośladkach, a ta śmiało odkrywa przed nami wszystko to, co dla przeciętnego widza odbywa się pod zasłoną nocy lub odzienia.
Prace malarskie Krzysztofa Dąbrowskiego emanują seksualnością. Częste deformacje. Autor podkreśla to też kolorytem swioch obrazów. Sceny zbudowane są z różu, za pomocą, których artysta buduje, eksponuje obłość kobiecych kształtów, błękitem i turkusem podkreśla jej skąpe odzienie i bajeczne tło. Kolory bywają zbrudzone nawet niepokojąco chłodne.
Lecz nie wszystkie obrazy Krzysztofa Dąbrowskiego przedstawiają wprost ponętną kobietę, kobietę marzeń, pełną sexapilu. Wśród malowideł są też, choć rzadziej, przedstawienia aniołów, fanasmagorie i historie miłosne (rycerz całujący pannę z dworu). Jest też bezkresne morze, które być może studzi zapał malarski Dąbrowskiego a jego toń i dal rozbudza i wycisza na przemian wyobraźnię autora. Wystawa prac Krzysztofa Dąbrowskiego jest szalenie interesująca, godna człowieczej uwagi i zastanowienia się nad pełnią cielesności żywej, kwitnącej i radosnej.
Art brut budzi zainteresowanie w coraz szerszych kręgach odbiorców przede wszystkim dlatego, że jest zjawiskiem tajemniczym, rzucającym nowe światło na postrzeganie mechanizmów i procesów motywacyjnych, jakim poddana jest aktywność twórcza człowieka. Zrozumienie tego czym różni się art brut (w krajach anglosaskich nazywane outsider art) od tak zwanej sztuki oficjalnej daje możliwość odkrywania nowych, ciekawych i ciągle nie do końca zbadanych obszarów kreacji artystycznej. Jest to bowiem przede wszystkim twórczość będąca nie tyle sensem życia, co jego powinnością w rozumieniu wręcz mesjanistycznym. Artysta pochłonięty aktem twórczym traci poczucie rzeczywistości ponieważ potrzeba tworzenia całkowicie determinuje jego życie i to do tego stopnia, że proces twórczy jest imperatywem, a wartości estetyczne i artystyczne stają się kategorią drugorzędną. Jednocześnie jednak artysta art brut jest całkowicie wolny od całego nadbagażu intelektualnego dominującego w sztuce konceptualnej, tworzy bowiem bez względu na jakiekolwiek czynniki zewnętrzne, bez wpływu jakiejkolwiek filozofii, czy programu artystycznego, bez całego „świata sztuki”.
Przykładem outsidera-artbrutowca jest Władysław Grygny. Schorowany, izolujący się od społeczeństwa, żyjący na krawędzi egzystencji, owładnięty idée fixe od kilkudziesięciu lat spełnia swoje posłannictwo: tworzy ekspresyjne i barwne obrazy, zamalowując setki arkuszy kartonu i setki metrów płótna, pozbywa się swoich dzieł w ten sam, wręcz rytualny sposób nie dbając o ich dalszy los. To, że obrazy te znajdują się w zbiorach muzealnych oraz kolekcjach w kraju i za granicą, jest już poza sferą jego świadomości. Tymczasem od kilku lat jego obrazy zaczęły nabywać polskie i zagraniczne galerie i muzea, kupują je również prywatni kolekcjonerzy. A on niezmiennie przemyka ulicami swego miasta, niezmiennie jeździ bez celu autobusami i pociągami, starając się zniknąć w tłumie, zatapia się we własnym świecie. I ten aspekt to kolejna cecha autora art brut, dla którego odbiorca zewnętrzny nie istnieje, wobec czego twórca nie ma potrzeby zabiegania o uznanie społeczne.
Kim jest, czym zajmuje się starszy, małomówny, separujący się od świata mężczyzna? Mijając go na ulicy, nikt nawet tych pytań nie zadaje. Urodził się w 1936 roku w Nieledwi na Żywiecczyźnie. Zachęcony perspektywą dobrze płatnej pracy wyjechał na Śląsk i podobnie jak wielu jego kolegów związał się z górnictwem. Rozpoczął pracę w kopalni „Kleofas” i wszystko wskazywało na to, że pozostanie tam do emerytury: ukończył technikum górnicze, awansował, rozpoczął także studia w katowickiej Akademii Ekonomicznej. Założył rodzinę.
Ta mała stabilizacja zaczęła mu jednak doskwierać. Chciał czegoś więcej. Zaczął malować, fotografować, projektować biżuterię. To jednak wciąż było za mało. Zwolnił się z kopalni, porzucił dotychczasowe życie, co w konsekwencji doprowadziło także do rozpadu rodziny. Zaczął współpracować jako akustyk ze znanymi zespołami: „Czerwono‑Czarnymi”, a później z legendarnymi „Trubadurami”. Jeździł w trasy, robił dokumentację fotograficzną. Coraz mocniej czuł się artystą, coraz bardziej chciał poświęcić się tylko twórczości. Nieposkromiona pasja tworzenia, a jednocześnie brak akceptacji i zrozumienia zaczęły skutkować izolacją. Pojawiły się pierwsze symptomy choroby psychicznej, co uniemożliwiło dalszą pracę zawodową. Społeczeństwo zaczęło go odtrącać. Jedynym spełnieniem i schronieniem stawała się sztuka, będąca z jednej strony zapisem stanów świadomości, irracjonalnym komentarzem do rzeczywistości, a z drugiej strony krzykiem: JESTEM. Powstawały duże, tworzone z wielkim rozmachem płótna, a także niezliczona ilość szkiców i notatek, w których słowo stawało się materią sztuki zarówno w sensie symbolicznym, jak i graficznym.
Bezskutecznie szukał akceptacji i swoimi pracami starał się zainteresować środowiska artystyczne, ciągle jednak spotykał się z odrzuceniem. Chodził od drzwi do drzwi, od instytucji do instytucji. Starał się o członkostwo w ZPAP, ale nie posiadał wystarczających kwalifikacji… Poznał Krawczuka, Sówkę, Gawlika, ale zdawał sobie sprawę, że jego malarstwo krańcowo odmienne od tego, którym oni zdobyli popularność. Pokazywał swoje prace w galeriach i muzeach na Śląsku, i nawet jeśli je zakupiono, to bardzie w celu odnotowania jeszcze jednego malującego górnika, niż w wyniku uznania tego co robi. Czasami udało mu się zaprezentować swoją twórczość w kawiarniach, klubach czy hotelach, lecz tam również jego prace nie budziły większego zainteresowania. Mur niezrozumienia stawał się coraz wyższy, stan izolacji pogłębiał się.
Nie znajdując uznania na Śląsku, postanowił pokazać swoje malarstwo w Krakowie. Tu także nikt nie był nim zainteresowany. W jednym z muzeów w końcu zakupiono dwie prace, zaczął więc systematycznie przywozić ogromne pilości płócien, płyt i kartonów, ważące nierzadko po kilkanaście kilogramów. Z wielkim trudem dźwigał, wręcz taszczył ogromne, powiązane sznurem pakunki, przemierzając kilka kilometrów i o nic nie pytając, zostawiał je w muzeum. Były to setki obrazów, czasami pojedyncze motywy, czasami serie podobnych prac. Zaczął to być problem i ówczesna dyrekcja zdecydowała o „utylizacji” niechcianych darów. Jeden z pracowników postanowił jednak je przechować. Zainteresował się także samym twórcą i jako jeden z nielicznych nawiązał z nim bezpośredni kontakt, ciągle jednak nie wiedział z czym ma do czynienie.
Gdy w 2011 roku prof. Grażyna Borowik i dr Andrzej Kowal zorganizowali w Muzeum Etnograficznym w Krakowie wystawę W kierunku autentyczności, ukazującą zjawisko art brut, wszystko stało się jasne. Prace Grygnego idealnie wpisywały się w obszar sztuki tworzonej na bazie własnych emocji, sztuki gorzkiej, opierającej się jakimkolwiek konwencjom. Od tego czasu Pan Jan Ostroga rozpoczął już działania promujące twórczość Władysława Grygnego. Skontaktował się z osobami zajmującymi się sztuką outsiderów. W pierwszym rzędzie ze znanym krakowskim kolekcjonerem Leszkiem Macakiem oraz Działem Plastyki Nieprofesjonalnej Muzeum Śląskiego, w ramach którego systematycznie od 2008 roku organizowane były wystawy z cyklu Vivat Insita promujące zjawisko art brut w Polsce. Następnie wysłał kilka obrazów na konkurs im. Teofila Ociepki w Bydgoszczy. Wszędzie Grygny budził zainteresowanie. Postanowił więc pójść dalej i zasięgnąć opinii u źródeł. Zawiózł obrazy i szkice do zagranicznych ośrodków zajmujących się art brut – między innymi do Lozanny i Paryża. Tam także wyrażano się o nich z uznaniem i przyjęto do kolekcji. Czyżby prawdziwa historia z happy endem? Chyba jednak nie… Czas, poczucie niezrozumienia i choroba poczyniły swoje, a Pan Jan Ostroga ciągle jest bodaj jedyną osobą, która w jakiś sposób potrafi dotrzeć do malarza. Choć artysta jest informowany, że jego prace otrzymały nagrody, choć świadom jest, że napływają do niego pieniądze z ich sprzedaży, to wydaje się, że jest to mu całkowicie obojętne. Przez całe życie odrzucany przez świat, teraz i on świat odrzucił.
Na czym polega fenomen Grygnego? Jakie jest jego malarstwo? Jakie było na początku nie wiemy, gdyż najwcześniejsze znane prace pochodzą z drugiej połowy lat siedemdziesiątych XX wieku. Co się stało z tymi pierwszymi? Pewnie zaginęły lub zostały zniszczone. Autor nic o nich nie mówi.
W zasadzie twórczość artysty należałoby podzielić na dwa wątki, zahaczające o siebie, a jednak bardzo różne. Przede wszystkim jest to malarstwo. Głównie pejzaże, portrety, martwe natury. Formaty prac są zróżnicowane, od niewielkich, malowanych na płycie pilśniowej i kartonie, po wykonywane od początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku znacznych rozmiarów płótna. Maluje na czym się da. Ponieważ prac powstawało bardzo dużo, często namalowane płótna zdzierał z krosien po to, aby nabić następne. Tak jakby obraz przestał się już dla niego liczyć w momencie ukończenia i podpisania, jak gdyby najistotniejsze nie było dzieło, ale sam akt tworzenia. Czasami nie posługiwał się krosnem w ogóle. Śledząc kolejno powstające prace, zauważyć można, jak odrywał z beli materiału kawałki sztywnego płótna żaglowego i obsesyjnie zamalowywał, tworząc kolejny obraz. Przestało się również liczyć rzemiosło malarskie, przestało być istotne nie tylko krosno, nie tylko naciąg, ale i grunt. Zaczął nakładać go niedbale albo w ogóle pomijał, rozprowadzając farby bezpośrednio na tkaninie. Zaczął także do malowania wykorzystywać wszystko, co się do tego celu nadawało – kartonowe opakowania, dyktę, tekturę, znajdowane na śmietniku stare zasłony. Najczęściej posługiwał się farbami olejnymi i akrylami, ale później także temperami i farbami emulsyjnymi. To przełożenie ciężaru z dzieła na proces ma swoje odzwierciedlenie także w problemach konserwatorskich związanych z jego twórczością: farby często odspajają się, wykruszają, a płótna są zagniecione, pofałdowane, pozbawione marginesu umożliwiającego napięcie na krosna. Ponieważ sygnując pracę, często używał daty dziennej, można prześledzić, jak dużo malował, jaką obsesją był akt twórczy. Jednak to, co jest w malarstwie Grygnego najistotniejsze, to ładunek emocjonalny, charakterystyczny przede wszystkim dla ekspresjonizmu. Często z ponurych, ciemnych, nakładających się na siebie plam wyłaniają się sylwetki, postaci, miejsca. Lekki obrys, mocniejsze pociągnięcie pędzla wydobywa z chaosu plam zarys twarzy, dłoń, kontur ramienia. Postaci przenikają się, wchodzą w relacje, wyczuwalne jest napięcie, ruch i niepokój. Innym razem postać malowana jest płasko, zdaje się zastygła, odlana z wosku. Jedynym „żywym” elementem są wyraziste oczy przenikające odbiorcę. I te prace również budzą niepokój. Przymiotnik „niepokojący” chyba najlepiej oddaje cechy tego malarstwa. To nie jest twórczość wywołująca zachwyt, to połączenie napięć i niepokoju; niełatwa, ale i niezwykle interesująca, budząca refleksje nad istotą sztuki. Inne są pejzaże. Stanowią wytchnienie, uspokajają zarówno twórcę, jak i odbiorcę. Mogą być wyabstrahowane, budowane z wyraźnie odcinających się od siebie barwnych pasm, dające możliwość uruchomienia wyobraźni. Czasami na tle pasiastych planów pojawiają się ciemne kontury drzew wyznaczających rytm kompozycji. W podobnym duchu malowane są martwe natury, a w szczególności bukiety kwiatów ulokowane znowu na tle zbudowanym z kolorowych pasm. Kwiaty wypełniające środkową część kompozycji, ustawione w płasko malowanych wazonach, zdają się jednak być martwe, jak gdyby zawieszone w czasoprzestrzeni. Mimo pozornego spokoju bukiety te mają w sobie coś niesamowitego.
Drugi nurt to szkice‑rękopisy. Powstały ich ogromne ilości: całe teczki arkuszy papieru kredowego, bloki papieru milimetrowego, znaleziony gdzieś papier nutowy, opakowania, kartoniki, serwetki. To one najbardziej zachwycają specjalistów i kolekcjonerów art brut – zapiski chwilowych nastrojów, przybierające niekiedy postać manifestu, komentarze do aktualnej sytuacji społecznej i politycznej, zabawa słowem i kształtem słowa. Strumieniowi słów, czasami wyrażających jakąś treść, a czasami będących graficzną kompozycją, często towarzyszą wykonane jedną pewną kreską rysunki – najczęściej kontury twarzy lub sylwetki ludzi. Ciekawym elementów tych kompozycji są umieszczane na nich znaczki opłaty skarbowej z nabitym stemplem dziennym. Jak gdyby autor poprzez ten fakt chciał nadać swej pracy ważność. Być może potrzebował tego urzędowego potwierdzenia istoty własnej twórczości.
Obecnie kontakt z artystą jest znacznie utrudniony: skrajnie nieufny, zamknięty, odizolowany, unika ludzi. Ciągle maluje, lecz postępująca choroba powoduje, że prac powstaje już o wiele mniej, a ich ładunek emocjonalny nie jest tak wyrazisty. Czy należałoby mu w jakiś sposób pomóc? Z pewnością tak, ale trzeba być bardzo delikatnym. Pojawiają się problemy natury etycznej. Czy mamy prawo zmieniać rzeczywistość, w której żyje i która daje mu poczucie bezpieczeństwa, chociaż jest tak diametralnie różna od naszych wyobrażeń? Czy wolno burzyć komuś świat? Być może lepiej pozostawić artystę w spokoju, a jedynie informować go o tym, że jego marzenie się spełniło, że obrazy są w muzeach, galeriach i kolekcjach prywatnych na całym świecie…
Mieszka i pracuje we Wrocławiu. Jest czynnym uczestnikiem popołudniowych zajęć w Centrum Rehabilitacyjno - Terapeutycznym, jednej z licznych placówek Stowarzyszenia „Ostoja”, działającego na rzecz osób z niepełnosprawnościami. Ukończył Zasadniczą Szkołę Zawodową, kreującą modę i kształcącą przyszłych krawców.Interesuje się malarstwem i rzeźbą z okresu renesansu oraz mitologią grecką. Pracuje jako pomocnik gospodarczy w KFC na wrocławskich Bielanach.We wczesnej młodości zobaczył film biograficzny o Michelangelo Buonarrottim a w nim freski na sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej w Watykanie oraz obraz Sądu Ostatecznego, namalowane ręką genialnego artysty. Monumentalne dzieło Michała Anioła, wyzwoliło w Aleksandrze zamiar zmierzenia się z trudną sztuką rysowania. Najpierw pojawiły się próby pozowania we wrocławskiej ASP, gdzie jako model pracował przez kilka lat. Równolegle obserwował w tym czasie, jak przebiega praca adeptów sztuki. Fascynacja ludzkim ciałem, jego bryłą, konturem i nagością, spowodowała, że sam zaczął rysować. W pracowni arteterapii Centrum, nie mamy możliwości pracy z nagim modelem, rysunki Aleksandra są delikatnym echem z jego pamięci, są jak gdyby muzyką zaczerpniętą wprost ze źródła wielkiego mistrza, renesansowego „męża czterech dusz”. Michał Anioł zajmował się czterema dziedzinami sztuki: rzeźbą, malarstwem, architekturą i poezją. Aleksander Kienc napisał dwa wiersze, pisze scenariusze, odlewa medale z cyny, rzeźbi w gipsie, rysuje.„Diana”, „Łuczniczka”, „Wenus wstydzi się”, „Temida” czy „Kobieta z dzbanem”, to niektóre tytuły rysunków Aleksandra, w których autor zwierza się nam z fascynacji ludzkim ciałem a szczególnie kobiecym kształtem. Cienką linią ołówka, tęskni, przywołuje z pamięci obraz idealnej kochanki a walorem nadaje jej ulotność. Zwielokrotnione linie w przeważającej gamie szarości powodują, że stajemy wobec pełnych dynamiki rysunków o niepowtarzalnej wyobraźni ich autora. Zarówno w postaciach kobiecych jak i w przedstawieniach mężczyzn, na rysunkach artysty częstokroć występuje podkreślenie narysowanych genitaliów. Lecz…[…] „Jeżeli seksualność jest wszechogarniającą energią wewnątrz nas, którą można utożsamiać z samą istotą życia, to genitalność jest zaledwie jednym z aspektów szerszej rzeczywistości seksualnej. Genitalność to uszczegółowione, fizyczne spełnienie, pewna uprzywilejowana konstelacja wielu z tych energii, które zawierają się w szerszym wymiarze energii erotycznych, w jednym cielesnym spotkaniu z drugim człowiekiem”.Znamiennym jest, że Aleksander nie wstydzi się swoich prac (na zajęciach w Centrum, jest często wyśmiewany, bądź szydzi się z tematyki jego rysunków, ew. próbuje się mu delikatnie zasugerować „inną” tematykę, jak np. pejzaże...). Artysta konsekwentnie jednak powraca do swoich młodzieńczych fascynacji nagim ciałem i na nowo zachwyca nas swoją pomysłowością (i zmysłowością)… ”Co wy myślicie, że my jesteśmy gorsi?” (my - w sensie, niepełnosprawni) – takie pytanie wiosną b.r., zadał Aleksander artystkom, z dyplomem szkoły wyższej, podczas dyskusji towarzyszącej wystawie w Muzeum Współczesnym we Wrocławiu.
Artystka outsider art, mieszka z rodziną w Przeźmierowie, niedaleko Poznania.
Związana z poznańską Galerią TAK, która od wielu lat promuje artystkę, pokazując jej prace na wielu międzynarodowych wystawach w Polsce i za granicą, współpracując m.in. z art)&(marges museum w Brukseli, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Creation Franche Museum w Begles/Bordeaux we Francji, Muzeum Śląskim w Katowicach, Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie czy Muzeum Sztuki Współczesnej w Olomoucku.
W 2007 roku outsiderka otrzymała prestiżowe Grand Prix INSITA, przyznane w ramach 8 Triennale sztuki art brut/outsider art przez Słowacką Galerię Narodową w Bratysławie. Z tego okresu pochodzą prace o zawężonej gamie kolorystycznej, od złotych do ciemnych brązów, szarości, zieleni; przedstawiające głównie architekturę, zwierzęta a także pierwsze typy postaci ludzkich. Od 2008 roku artystka zaczęła tworzyć w ramach rezydencji artystycznych Otwartej Pracowni Galerii TAK, z którą związana jest do dziś. Tu powstały pierwsze, wielkoformatowe, wielobarwne prace. Są to głównie rysunki przedstawiające postaci kobiet, zdradzające fascynację modą i okolone autoreferencyjnym tekstem.. Artystka odnosi się w nich do swoich pragnień, oscylując wokół sfery miłości, ślubu, upragnionego mężczyzny a także seksualnego tabu.
Prace tworzy przy użyciu cienkopisów, pisaków, czy brokatowych, żelowych długopisów.
Są ludzie, którzy nie używają rąk podczas malowania, a malują. Malowanie jest dla nich normalnością, nawet wtedy, gdy stosują metody dość niekonwencjonalne. Nie jest istotne, że trzymają ołówek, czy pędzel w zaciśniętych ustach lub też w palcach stopy. Każdy z tych sposobów wymaga jedynie treningu, czasu i cierpliwości. Jedni używają rąk, drudzy ust, jeszcze inni nóg po to, by przenieść na papier i płótno swoje wrażenia, uczucia, czy zaobserwowaną rzeczywistość. Choć tworzone inaczej, ich prace wyglądają Nie Inaczej.
Wydawnictwo AMUN Sp. z o.o. powstało w 1993 roku w Raciborzu i jest jedną z 46 placówek działających na świecie, które od 1956 roku zajmują się publikacją reprodukcji obrazów artystów malarzy tworzących ustami lub stopą. AMUN Sp. z o.o. w Raciborzu jest jedynym w Polsce wydawnictwem Światowego Związku Artystów Malujących Ustami i Nogami www.vdmfk.com. Promocja twórczości artystów polega na rozprowadzaniu ich prac w postaci kart świątecznych i okolicznościowych oraz kalendarzy poprzez direct mailing (bezpośrednia przesyłka pocztowa) do mieszkańców naszego kraju. W chwili kiedy powstał Związek zrzeszający artystów malujących ustami i nogami, znany był slogan: "Nie prosimy o litość". Jest on związany z miejscem niekonwencjonalnych artystów w dzisiejszej kulturze, a właściwie w sztuce, której kształt współtworzą wraz z innymi artystami na przestrzeni dziesięcioleci. Stworzenie organizacji z dość niezwykłymi osobowościami i zarazem posiadającymi dość nieprzeciętne umiejętności i zdolności, umożliwiło wspieranie rozwoju artystycznego osób, które pomimo niepełnosprawności zapragnęły tworzyć trzymając pędzel w ustach bądź stopach. Pojawiła się zarazem nie spotykana dotąd możliwość sprzedaży ich prac. Związek, zajmując się rozprowadzaniem obrazów, zapewnił tym samym niepełnosprawnym artystom podstawowe warunki, które umożliwiły swobodny rozwój i dały szansę na samodzielność. Wydawnictwo zajmuje się również organizowaniem wystaw w kraju i za granicą, jak również plenerów malarskich, np. w Gdańsku, Bukowinie Tatrzańskiej, Mikołajkach, Zakopanem, Gdyni. Polską grupę tworzy 25 artystów malujących ustami lub stopą, którzy pochodzą z różnych stron Polski. Są to:
Jolanta Borek-Unikowska
Arkadiusz Cyprian
Jerzy Galos
Joanna Gruszka
Monika Kamińska
Mikołaj Kastelik
Stanisław Kmiecik
Krzysztof Kosowski
Teresa Kubas-Frys
Jadwiga Markur
Lucjan Matula
Mariusz Mączka
Jerzy Omelczuk
Bartosz Ostałowski
Małgorzata Pauspert
Piotr Pawłowski
Emilia Ratajczak
Agnieszka Sapińska
Monika Sawejko
Walery Siejtbatałow
Jan Sporek
Dorota Szachewicz
Katarzyna Warachim
Małgorzata Waszkiewicz
Mariola Wower
Tworzone przez artystów malujących ustami i nogami obrazy nie są przykrywką dla działań dobroczynnych na rzecz artystów. Władze przyjmują do Związku jedynie artystów, którzy prezentują odpowiedni poziom artystyczny. Liczy się przede wszystkim talent i jakość prac. Niepełnosprawność jest sprawą drugorzędną. Jedynie takie założenia pozwoliły wprowadzić tego rodzaju twórczość na międzynarodowy rynek sztuki. Nabycie prawa do reprodukcji obrazów artystów malujących ustami i nogami umożliwia Związkowi rozprowadzanie tych prac na kartkach pocztowych i kalendarzach. Natomiast oryginały są sprzedawane m.in. na aukcjach organizowanych w różnych krajach na całym świecie. Na te potrzeby stworzona została międzynarodowa sieć wydawców i przedstawicieli Związku. Obecnie wydawnictwa związku znajdują się w 46 krajach całego świata, nawet tak odległych jak Nowa Zelandia, czy Malezja. W 1993 r. powstało polskie wydawnictwo z siedzibą w Raciborzu. Związek zrzesza obecnie ponad 800 artystów z 74 krajów świata. Wynagrodzeniem za ich wysiłek jest otrzymanie dotacji lub stałych stypendiów członkowskich.
Marcin BABŁO (ur. 1981 r. w Bochni ) to artysta dotąd nieznany. Jego prace pokazywane były wprawdzie niedawno na I Krakowskim Salonie Sztuki, przechodząc zwycięsko przez wymagające kwalifikacje.
Wystawa w lubelskiej Galerii Art Brut jest dla niego pierwszą indywidualną prezentacją, na której pokazuje swoje niezwykłe pod wieloma względami rysunki. Są tu prace barwne i monochromatyczne, abstrakcyjne i przedstawiające. Wszystkie charakteryzuje techniczna wirtuozeria, precyzja wykonania, a nade wszystko niepowtarzalność, tak charakterystyczna dla Outsiderów. Próżno więc szukać podobieństw w tak zwanej sztuki wysokiej, profesjonalnej czy uznanej. Prezentowane rysunki nie mają nic z naiwności, czy nieporadności znamiennej niekiedy dla niektórych dzieł twórców zaliczanych do nurtu L’Art Brut.
Czerpiące z wewnętrznych, niekiedy dramatycznych przeżyć Autora Kompozycje – są intuicyjne i żywiołowe, a jednocześnie przemyślane - kompozycyjnie, formalnie czy kolorystycznie. Sztuka Marcina kryje w sobie własne, tworzone przez niego samego symbole i znaczenia, odbiegające jednak od tej symboliki, którą znamy z tradycyjnej kultury. To własny język obrazów i komentujących je tekstów – nierzadko zagadkowych, kiedy indziej tak oczywistych i zrozumiałych, bo ukazujących zderzenie wrażliwości i delikatności twórcy z brutalnością, niezrozumieniem, a niekiedy okrucieństwem otaczającego świata.
Marcin Babło to nie tylko znakomity rysownik, robi także zdjęcia, które niedawno zaczął wykorzystywać, jako element filmów video, często inspirowanych są muzyką (rockiem i rapem), a które tak naprawdę pokazują jego własne widzenie świata, poklejonego ze zwyczajnych na pozór obrazów zatrzymanych w kadrze, jednak skadrowanych i skomponowanych ze znawstwem właściwym tylko najwybitniejszym . Tak mówi o sobie:
Rysunkiem zacząłem zajmować się już w szkole podstawowej, fotografią zajmuje się od jakiś 15 lat, wideo zacząłem robić dwa lata temu. Zaczynam rysować to dzień mija mi nie wiadomo kiedy, jak by ktoś zegarek przestawił dla żartu. Co do rysowania, to robię to z wyobraźni, sztuka jest dla mnie drogą, na której zdobywam doświadczenie, darem od Boga, całym moim życiem. Od kiedy zacząłem chodzić na wagary, przyjeżdżałem do Krakowa, przechadzałem się uliczkami Floriańską, Grodzką i Wawel odwiedzałem czułem się wolnym człowiekiem. Zostało to we mnie, uwielbiam te ulice, ten klimat rynku, gołębie, przechodzący ludzie. Uwielbiam Kraków, krakowskie uliczki, jak dla mnie, to Kraków jest magiczny, lubię do tego miasta wracać, ludzie są inni, każdy chodzi jak chce, wszyscy inni.Za to kocham to miasto. Co miesiąc odwiedzam Kraków ten dzień zawsze szybko mi ucieka, co dopiero przyjechałem i znów trzeba wracać do dziury gdzie każdy każdego zna i wszystko o nim wie - jak to powiedziała moja fryzjerka.
Marcin Babło opatruje swoje rysunki pisanymi komentarzami lub długimi tytułami. To one pozwalają nam zrozumieć coś więcej. Bo jest w nich magia, która uosabia postać Szamana, tego który wie… Czy nie jest to czasami alter ego Marcina? Oceńcie sami i oglądajcie, bo już wkrótce będzie sławny. Maciej Bóbr
Pierwsze rysunki powstały jeszcze w latach dziewięćdziesiątych kiedy chodziłem do szkoły podstawowej we Włoszech. Były to czasy gdzie zdobywałem większą kulturę plastyczną i gdzie, mając już jakieś pojęcie w tej dziedzinie poprzez indywidualną naukę i nie wyczerpaną pasję, nauczyłem się różnych, nowych interesujących technik. Rysunek (modelka), powstał kiedy miałem zaledwie czternaście lat, (we Włoszech, połowa lat 90') i nie tylko ten. Dużo portretów również osób dobrze mi znanych i lubianych z którymi już od dłuższego czasu nie mam niestety żadnego kontaktu. Praca, tak jak np. portret Russela Crowa, powstała pod koniec lat dziewięćdziesiątych kiedy miałem 16 - 17 lat.
Wcześniej, jeszcze podczas nauki w szkole średniej we Włoszech, zdobywałem dużo nagród w konkursach, zazwyczaj były to pierwsze miejsca nagradzane pucharami i medalami, i w swoim czasie, co najważniejsze, rozpoznaniem i uznaniem. Pieta np., została narysowana przeze mnie w liceum im. Stanisława Wyspiańskiego już w Polsce na lubelskiej starówce na ul. Archidiakonskiej w latach 2003 - 2004. Praca ta, w której specjalnie nie zachowalem proporcji, doczekała się wystawy, jak też inne które zostały mi bezczelnie skradzione tuż po. Reszta prac, jak np. "Kobiety zbierające kłosy" wykonana pastelami lub portrety np. Al'a Pacino i Roberta de Niro, czy "Lew" zostały wykonane w ostatnich czasach. Mam nadzieję że prace te zostaną również docenione i spodobają się też osobom które mają szersze pojęcie o sztuce.
Zajęcia rysunku i malarstwa w „Śródmieściu”, prowadzone są w ramach terapeutycznych spotkań jednego z licznych Klubów Seniora Zespołu Ośrodków Wsparcia w Lublinie. Prowadzi je absolwentka PLSP i WA UMCS Magdalena Rejmak-Ćwiek, grafik i ilustrator, podejmując próby często pierwszych spotkań seniorów ze sztuką.
Aktywizowanie do twórczego działania osób tak oddanych i wrażliwych jak seniorzy, może owocować tylko świeżym i bardzo szczerym działaniem. Zaskakującą może się wydawać odwaga z jaką autorki prac podejmują proponowane im tematy, techniki i zupełnie nowe dla nich formy ekspresji. Taka postawa w zestawieniu z pracowitością i pieczołowitym dopracowywaniem wszelkich szczegółów, przy często ograniczonych możliwościach z którymi borykają się starsze osoby, ich słabszy wzrok, drżące i odmawiające posłuszeństwa ręce, zmęczone oczy, dają nam obraz niezwykle zdeterminowanych i godnych naśladowania ludzi. „Młodzi seniorzy”, są więc nie tylko tytułem wystawy zainicjowanym przez autorki, które wciąż są gotowe na to, by z dziecięcą ciekawością próbować nowego.
Wystawa „Młodzi Seniorzy”, to tematyczna prezentacja sylwetek uczestników zajęć prowadzonych w Klubie „Śródmieście”. Retrospekcja i jej zderzenie z teraźniejszością, w wyraźnym zestawianiu technik malarskich z wydrukami cyfrowymi. Warto zaznaczyć, że śmiało eksponowane w formacie 100x70 cm prace, są jedyną próbą uchwycenia własnego wizerunku w życiu seniorek. Najstarsza z nich obchodziła w tym roku 93 urodziny.
Portrety opatrzone są krótkimi tekstami przybliżającymi nam okoliczności powstania wykorzystanych przed laty fotografii: Lublin, rok 1942
W tym roku wyszłam z zajęć Kursu Kamaszniczego, który chronił mnie przed wywiezieniem do Niemiec na roboty, a był to czas okupacji niemieckiej. Weszłam do zakładu fotograficznego by zrobić zdjęcia do legitymacji stwierdzającej uczestnictwo w zajęciach kursu. Irena.
Ekspozycji towarzyszą także nagrania audio z opowiadanymi przez artystki historiami z przeszłości.
Celem zajęć, prowadzonych przez Zespół Ośrodków Wsparcia w Lublinie, jest aktywizacja społeczna osób w podeszłym wieku oraz osób z niepełnosprawnością. Wsparcie udzielane tym osobom pomaga w utrzymaniu sprawności oraz radzeniu sobie z codziennymi, trudnymi sytuacjami. Proponowane formy aktywności wpływają na wizerunek Seniorów, pokazują możliwości tej grupy osób oraz integrują ze społeczeństwem.
Marta Mrozek urodziła się w Lublinie w 1978 r. Studiowała ochronę środowiska na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie. Zaczęła rysować po śmierci cioci, aby rozweselić mamę. Kolejne trudne doświadczenia spowodowały, że ilość rysunków rosła. Świat zamykał się w domu z tata i ptakami na scianach. Ulubionym tematem rysunków Marty są ptaki. Dlaczego ptaki? Ptaki, bo wyglądają pięknie, ponieważ są wolne i są to dobre istoty, nikogo nie krzywdzą. Ptaki dodają radości i koloru w życiu, siedzą na gałązkach i przygotowują się do rozwinięcia skrzydeł. Są jakby symbolem jej życia.
Być może wernisaż będzie dla Marty takim rozwinięciem skrzydeł. Przyroda jest wszechobecna w jej życiu Marty, działka, kwiaty, psy, studia, rysunki. To ta tematyka. Zachwyca się przyroda i w niej uczestniczy. Dokarmia je zimą. Zna ich zwyczaje. Czyta na ich temat. Ptaki przerysowuje z atlasów. Jest to odskocznia od smutków.
Autorka starannie koloruje. Cechą charakterystyczna jej prac jest dokładność i dbałość o każdy szczegół, proporcje, plamkę na oku, kolor każdego piórka, cień na skrzydle. Oprócz kredek używa korektora, cieni do powiek tak aby jak najdokładniej odzwierciedlić wygląd i kolor. Rysunkami ma wytapetowaną ścianę w pokoju więc ptaki towarzyszą jej o każdej porze roku. Nie mogłaby trzymać ich w klatce.
Jan Nowak to Ślązak od wielu pokoleń, a precyzyjniej katowiczanin. Urodził się w 1939 roku w jednej z robotniczych dzielnic, jak większość mężczyzn pracował w górnictwie, w jego akcencie wyraźnie słychać tę charakterystyczną dla Ślązaków nutę. Na podstawie jego życiorysu można by stworzyć zupełnie ciekawy scenariusz. Urodził się tuż przed wybuchem II wojny światowej, wychowywał się wśród Polaków i Niemców, pamięta jak do Katowic wkraczali Rosjanie. Śląskość, którą ciągle podkreśla, budzi w nim dumę, ale także determinuje jego życie i wybory jakich wielokrotnie musiał dokonywać. Podejmował niewygodne i oparte na rezygnacji z własnych marzeń decyzje, w imię wartości, w jakich został wychowany, w imię prostej, ludzkiej przyzwoitości lub dla tak zwanego „świętego spokoju”. Od najmłodszych lat tęsknił za otwartą przestrzenią, kontaktem z przyrodą, ciszą i wolnością, ale w poczuciu odpowiedzialności za rodzinę bardzo rzetelnie (bo inaczej nie potrafi) pracował w kopalni. Był to świat zupełnie mu obcy, rzeczywistość, o której za każdym razem, gdy mijał kopalniana bramę pragnął zapomnieć. Znalazł jednak coś, co pomogło mu przetrwać, odlecieć, otworzyć się… W czym zapamiętywał i zapamiętuje się bez reszty. Stworzył świat, w którym posługuje się kodami, których znaczenie objaśnia tylko wtajemniczonym.
Linorytami, którymi Jan Nowak wzbudził największe zachwyty odbiorców i krytyków, były powstające od końca lat sześćdziesiątych XX wieku portrety. Przebija z nich przede wszystkim przepojone filozofią personalistyczną podejście do człowieka, pełne upodmiotowienie go charakteryzujące się dogłębną analizą portretowanych postaci. Ciekawostką jest to, że przeważnie są to portrety konkretnych osób. Mogą to być osoby spotkane przypadkowo na ulicy i sam nie wie, dlaczego pewni ludzie mijani przypadkowo na ulicy tak bardzo zapadają w jego pamięci, dlaczego myśl o przetworzeniu ich wizerunku w odrealniony zdawałoby się linoryt staje się obsesją. Do tej pory pamięta, jak obserwowana przy kawiarnianym stoliku prostytutka (Kobieta, 1974) od razu, jak jeszcze przyglądał się jej opuszczonym włosom, stawała się w jego wyobraźni gotowym projektem. Często też portretowani to osoby, które z autorem łączy jakaś szczególna relacja. Na przykład Jasiek z Jurgowa to góral, z którym autor przegadał wiele godzin przy piwku, dzięki któremu poznał wiele aspektów życia i historii Jurgowa – na jego swetrze charakterystyczny dziewięćsił i wszechobecna wierzbówka, a na głowie autentyczny kapelusz. O przyjaźni z krakowskim kolekcjonerem świadczy linoryt Mój przyjaciel Leszek M. Tak właśnie portretowane są osoby dla autora ważne, tu żaden element nie jest przypadkowy, każdy niesie za sobą dużą dozę treści. Dlatego najczęściej powstają długo, tak aby pokazać to, co najistotniejsze i wynikają z dokładnej analizy portretowanych osób, pełnego otwarcia na ludzi, obserwowania tego, jacy są, co robią i słuchania tego, co mówią. Inaczej jest w przypadku portretów osób autorowi nieznanych – tu najważniejsze są kwestie artystyczne – gra linii i barw, układ plam, eksperymentowanie z kontrastem czy wręcz op-artowskie efekty. Niektóre zatem przechodzą w formy abstrahujące, są zabawą formą. Tak jest między innymi w przypadku dwóch portretów mężczyzn z lat 2002 i 2009. Tu tło nic nie symbolizuje, ma być po prostu tłem, tu postać jest tylko pretekstem dla fantazji.
Sonia Wilk
"W krainie autobusůw"
Ulubionym tematem rysunkůw Artura jest komunikacja miejska i kolej. Dlaczego akurat autobusy? "Bo fajnie siÍ nimi jeüdzi" - odpowiada artysta - "Tak samo jak trolejbusami, ktůre sĻ na prĻd". A pociĻgi? "Bo lubiÍ podrůŅowaś. By≥em nad morzem i w gůrach, w Bieszczadach i Sopocie." Komunikacja jest pasjĻ Artura, ktůrej poúwiÍca on wiele czasu, nie tylko rysujĻc, ale takŅe úledzĻc wszelkie nowinki prasowe dotyczĻce lubelskiego taboru mpk i zmian na kolei.
W kolekcji jego prac, oprůcz licznych rysunkůw krĻŅĻcych luzem, znajduje siÍ takŅe album oraz kalendarze tematyczne, poúwiÍcone rodzinie, skandynawii, ekologii czy wydarzeniom kulturalnym miasta. KaŅdy dzieŮ, kaŅdĻ datÍ Artur pisze rÍcznie, czasem w kilku jÍzykach, parkujĻc je ko≥o siebie w růwnych rzÍdach. Įadnego drukowania i chodzenia na ≥atwiznÍ, tak jak w przypadku rysowanych rozk≥adůw jazdy linii autobusowej. Ta wytrwa≥oúś i zaangaŅowanie sĻ cechĻ charakterystycznĻ jego prac, ktůrych dok≥adnoúś przejawia siÍ w wiernym oddaniu proporcji, zachowaniu perspektywy i prostych liniach, przypominajĻcych szkice projektanta. Ale oprůcz realistycznej dos≥ownoúci nie brak teŅ poczucia humoru, gdy wiata przystanku zamienia siÍ w biuro dyrektora, a obok niej pojawia ogromny smartfon czy huútawka dla pasaŅerůw. Czasem ktoú wdrapie siÍ i jedzie na dachu autobusu, innym razem lubelski zamek przeobraŅa siÍ w kolejowy dworzec. Autor zamienia siÍ růwnieŅ w eksperymentatora, bawiĻcego siÍ swoim ulubionym tematem, gdy na rysunkach pojawiajĻ siÍ dowcipne hybrydy, np. ≥ĻczĻce autobus z pociĻgiem osobowym. Sprawia to, Ņe jeszcze ciekawiej jest nam wejúś razem z nim do Krainy Autobusůw.
Książę na białym koniu
Portret Olka
Spacer w lesie w deszczu
Zwierzyniec
Szczebrzeszyn
Zerwanie. Rozstajemy się definitywnie i każde „leci' w swoją stronę.
Moje zerwania. Na początku rzucałam Pawła co trzy tygodnie, później co trzy miesiące, a później jeszcze rzadziej. Zawsze do niego wracałam. Nasza podróż kojarzy mi się z piękną podróżą balonem. W czasie gdy byliśmy trochę pokłóceni balon stał na ziemi.
Widok z Kul-u na Lublin. Czasami jechaliśmy na samą górę nowego gmachu Kul-u żeby coś zjeść i podziwiać widoki.
Aparat na kleszcze. Paweł wykonał go sam, a wyglądał jak połączenie gaśnicy i spryskiwacza do okien. Po włączeniu tego urządzenia dookoła miejsca gdzie siedzieliśmy, unosiła się gęsta mgła ze środkiem biobójczym.
Motorower Pawła. Paweł wykonał go osobiście i jeździliśmy nim po bezdrożach w okolicach Lublina.
Kawiarnia „Miłość”. Często tam przychodziliśmy aby spotkać się z fajnymi ludźmi, napić herbaty, pogadać i pograć w gry.
Nadzieja.
Grzaniec nad zalewem. Paweł, gdy w zimie był tylko większy mróz zapraszał mnie na grzańca na szmelu. Piwo grzało się w małym garnku, z którego piliśmy go bezpośrednio słomkami. Byliśmy nawet nad zalewem gdy grasował wilk i miałam trochę stracha że wyskoczy z zarośli. Później okazało się, ze to był pies.
Wycieczka do Warszawy. Przez tydzień mieszkaliśmy u cioci Pawła i zwiedziliśmy chyba wszystkie muzea, które się dało zobaczyć za darmo.
Nowy Rok. Spędzaliśmy go zwykle razem, np. w kinie czy na jakiejś imprezie.
Pierwszy pocałunek w pubie Bagietka.
Walentynki. Paweł zaprosił mnie do restauracji na romantyczną kolację. Innym razem byliśmy nietypowo nad Zalewem Zemborzyckim i oglądaliśmy gwiazdy.
Zaczęliśmy się spotykać. Umawialiśmy się przy Bramie Krakowskiej.
Poznaliśmy się z Pawłem w 1998r. Zobaczyłam Pawłą gdy szedł ulicą Grodzką w kierunku zamku, ja szłam w drugą stronę i zaczepiłam go. Wymieniliśmy się telefonami i tak zaczęła się nasza przygoda.
Portret Pawła.
Czas stanął.
W bramie.
Portret Marcina.
)isarz, poeta, malarz i ilustrator, urodził się w Lublinie, w1984 roku wraz z rodziną wyemigrował do Australii. Z wykształcenia prawnik, debiutował utworami poetyckimi i grafiką w Kamenie w latach 70. dwudziestego wieku, a później publikował w Akancie, Naszym Dzienniku i Metaforze. Swoją pierwszą powieść Jeden myśliwy, jeden tygrys napisał w 1976 roku, odnosząc sukces i uzyskując pochlebne recenzje krytyków. Kolejne, również dobrze przyjęte powieści, powstały w latach 1977-1979 - Sprawy rodzinne, Zygzakiem po prostej oraz Termiterium wisielców. W tym samym czasie z sukcesami wystawiał swoje malarstwo i rysunki w galerii Desa w Warszawie. Jego prace o charakterze sztuki naiwnej, cieszyły się powodzeniem wśród odbiorców i kolekcjonerów. W formie i nastroju zbliżone do prac malarskich Nikifora, zawierały jednak znaczny charakter satyryczny, szczególnie w pracach z postaciami, zwierzętami, które często odzwierciedlały ułomności ludzkich charakterów. W Australii Adam Fiala kontynuuje pracę literacko-artystyczną, pisze wiersze, prozę satyryczną, rozwija również swoje zainteresowania w kierunku plastyki i muzyki. Jego wszechstronne pasje poszerzają się wraz z akceptacją życia w nowej ojczyźnie, w otoczeniu dzikiej przyrody i rdzennych mieszkańców Australii. Twórca sam siebie określa w „połowie Aborygenem, a w połowie Polakiem”, co niewątpliwie odzwierciedla się we wszystkich kierunkach Jego działalności artystycznej. Prace malarskie i rysunkowe Adama Fiali niepozbawione są satyry i ironii, oscylują pomiędzy naiwną ekspresją sztuki zachodu, a magicznym światem rdzennych Australijczyków.
Ulubionym gatunkiem poetyckim artysty są aforyzmy i ostatnimi czasy haiku. Od kilku lat Adam Fiala współpracuje z krakowskim Wydawnictwem Miniatura, gdzie wydał już kilkadziesiąt tomików poezji ilustrowanej swoimi rysunkami i grafiką. Są to dzieła o głębokiej refleksji filozoficznej i moralizatorskiej, z ogromną dozą humoru i dystansu twórcy do siebie i świata. Od 2008 roku ilustruje również książki zaprzyjaźnionych pisarzy i poetów. W Australii stale publikuje w Pulsie Polonii i Przeglądzie Australijskim. Jego utwory znajdujemy również na stronach internetowych amerykańskiego wydania Culture Avenue i w Magazynie Twórczym Polska-Kanada.